"Gdy jakaś partia zwycięża w wyborach, pewien procent zwolenników tej, która przegrała, zaczyna mówić o opuszczeniu kraju. Są tym wstrząśnięci i obawiają się o przyszłość. Złożyli w przywódcach i działaniach politycznych ten rodzaj nadziei, którą niegdyś pokładano jedynie w Bogu i dziełach Ewangelii. I kiedy ich przywódcy polityczni tracą władzę, czują się tak, jakby byli bliscy śmierci. Wierzą, że jeśli ich przywódcy zostaną dosunięci od władzy, a poglądy polityczne zanegowane, wszystko się rozpadnie. Nie chcą przyznać, że w rzeczywistości wiele łączy ich ze zwolennikami drugiej partii i zamiast tego skupiają uwagę na tym, co ich poróżniło. Przedmioty sporów przyćmiewają wszystko inne, tworząc prawdziwie toksyczne środowisko.
Inną oznaką bałwochwalczego oddania polityce, jest fakt, że przeciwników politycznych nie uważa się za ludzi, którzy mylą się w jakiejś kwestii, lecz po prostu za za ludzi złych. Po ostatnich wyborach prezydenckich moja osiemdziesięcioczteroletnia mama zauważyła: "Kiedyś, gdy kogokolwiek wybrano na prezydenta, nawet jeśli na niego nie głosowaliśmy, i tak uważaliśmy za swojego prezydenta. Wygląda na to, że już tak nie jest". Po każdych wyborach znaczna grupa ludzi uznaje, że przyszły prezydent nie ma moralnego prawa do sprawowania urzędu. Owa narastająca polaryzacja i zaciętość, którą dostrzegamy we współczesnej polityce, świadczy o tym, że obróciliśmy aktywność polityczną w pewną formę religii".
Tim Keller, Fałszywi bogowie, s. 117.