Witaj. Cieszymy się, że nas odwiedziłeś i zainteresowałeś się naszą wspólnotą. Jako kościół w Gdańsku jesteśmy częścią Wspólnoty Ewangelicznych Kościołów Reformowanych (Communion of Reformed and Evangelical Churches, CREC).
Rozwijamy się, służąc Bogu i ludziom. Przez kilkanaście lat naszej służby mieliśmy i mamy przywilej prowadzić wiele osób do Chrystusa dzięki zbawiennej mocy Ewangelii oraz czynić ich Jego uczniami. Zaobserwowaliśmy również, że zadawane nam pytania przez osoby, które nas odwiedzają lub korzystają z naszej aktywności w internecie, często się powtarzają.
Wiele z wyróżników naszego kościoła znajdziecie w wyznaniach wiary, które można podzielić na dwie grupy. Pierwsza z nich odwołuje się do jedności i ciągłości historycznego Kościoła np. Apostolskie Credo, Wyznanie Nicejsko-Konstantynopolitańskie (381 r.), Chalcedońska Definicja Wiary (451 r.), czy Atanazjańskie Wyznanie Wiary (V w.). Druga zaś do teologicznego i doktrynalnego dziedzictwa Reformacji: Kanony z Dort, Belgijskie Wyznanie Wiary oraz Katechizm Heidelberski – znane jako Trzy Formy Jedności. Ich treść znajdziecie na naszej stronie: gdansk.reformacja.pl
Niniejsza publikacja jest tłumaczeniem opracowania naszych Ewangelicznych Kościołów Reformowanych pt. „What to Expect in our CREC Church”. Ma ona na celu przybliżenie niektórych przekonań i praktyk, które wśród nas napotkasz, i krótko wyjaśnić ich powody. Czytając to opracowanie, pamiętaj, że nasze kościoły nie są stuprocentowo identyczne. Nie wszystko opisane tutaj odnosi się w identyczny sposób do każdego zboru naszej Wspólnoty, i nie przeszkadza nam to we wzajemnym szacunku, budowaniu jedności i współpracy. To w zasadzie kolejna rzecz, której możesz się spodziewać: powszechność (inkluzywność) w myśleniu o innych zborach, denominacjach i tradycjach w Kościele.
Po tym krótkim wstępie możemy zaczynać.
Nabożeństwo we współczesnych kościołach ma zazwyczaj charakter nieformalny. Często przypomina koncert lub wydarzenie estradowe z przesłaniem dla odwiedzających: „przyjdź taki, jaki jesteś”.
W konsekwencji, gdy ktoś przychodzi w niedzielny poranek na nabożeństwo do jednego z kościołów reformowanych, to często najbardziej zaskakuje go zupełnie inne podejście do czczenia Boga (które staje się oczywiste już po pierwszych pięciu minutach), pełne dbałości o szacunek, godność oraz to, co określa się czymś „oficjalnym”. W kręgach ewangelicznych skupionych na okazywaniu „wrażliwości względem poszukującego” nasza postawa może być odbierana jako bliższa „wrogości wobec poszukującego”.
Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że największym wyzwaniem dla kogoś, kto nie jest przyzwyczajony do tego rodzaju uwielbienia, jest kwestia nieszczerości. Wielu z nas przekonano, że skoro coś jest spisane, zaplanowane, to z pewnością nie pochodzi z serca. Skoro nasze nabożeństwa opierają się o biuletyn zawierający wszystkie wcześniej zaplanowane elementy, to gdzie zostało miejsce na spontaniczne działanie Ducha Świętego?
Z pewnością możemy się zgodzić, że jeśli nabożeństwo jest obłudne i ograniczone do obrzędu to oczywiście nie jest dziełem Ducha Świętego. Jednak nie podważamy szczerości i oddania wyrażanych w innych działaniach, które wymagają planowania lub prób. Gdybyś miał przywilej wysłuchania hymnu narodowego w wykonaniu Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego, zastanawiałbyś się, czy rzeczywiście mają na myśli to, co śpiewają? Jeśli w okresie Świąt Bożego Narodzenia zabrałbyś żonę na przedstawienie „Dziadek do orzechów”, czy wyszedłbyś z niego potrząsając głową na całą tę nieszczerość, ponieważ muzyka była dokładnie taka sama, jak w zeszłym roku?
Powodem, dla którego w naszym kościele nadajemy nabożeństwu formę oficjalną jest przekonanie, że Bogu należy okazywać szacunek.
„Dlatego też otrzymując niewzruszone królestwo, trwajmy w łasce, a przez nią służmy Bogu ze czcią i bojaźnią! Bóg nasz bowiem jest ogniem pochłaniającym” (Hbr 12:28-29).
Tego właśnie pragniemy. W powyższym cytacie Pisma Świętego widzimy, że uwielbienie może być nie do zaakceptowania przez Boga, właśnie przez brak szacunku i postawę, która nie wyraża bojaźni przed Bogiem. Niestety, często mamy do czynienia z traktowaniem Boga z nonszalancją.
Odpowiadając więc na zarzut o spisanym biuletynie, przypominamy, że apostoł Paweł cieszył się „ładem” kościoła w Kolosach (Kol 2:5). Słowo to nawiązuje do terminologii wojskowej i odnosi się do formowania oddziału – niczym orkiestry, o której wspominaliśmy przed chwilą.
Jednocześnie chcemy uniknąć grzechów potępionych przez Jezusa, gdy ostrzegał przed długimi szatami (Mk 12:38), rzemykami modlitewnymi, wydłużaniem frędzli szat (Mt 23:5), długimi modlitwami (Mt 23:14), fantazyjnymi religijnymi tytułami (Mt 23:7) i innymi formami kościelnej pompy. Jednak przygotowanie do ofiarowania Bogu tego, czego On wymaga, nie jest tym samym, co wydziwianie w kreowaniu czegoś, co budzi w Nim odrazę.
Struktura naszego nabożeństwa pod wieloma względami może kojarzyć się odwiedzającym z „tradycyjnym nabożeństwem”. Jednak pewne jego elementy mogą nasunąć kilka pytań.
Pierwsze z nich dotyczy określania naszych nabożeństw „odnowa przymierza”.
Nie chcemy przez to powiedzieć, że nasze przymierze z Bogiem jest zawarte na pewien ograniczony czas i że może wygasnąć niczym dzierżawa, jeśli jej nie odnowimy. Nasze przymierze z Bogiem jest wieczne i nie wygaśnie, ale jest również żywe, a jego celem jest rozwój oraz rozkwit. Tak jak seksualne zjednoczenie odnawia małżeństwo lub posiłek odnawia ciało, tak nabożeństwo odnawia nasze przymierze z Bogiem.
Drugim elementem odnowienia przymierza wymagającym wyjaśnienia, jest model lub struktura nabożeństwa, która „obkłada je okładkami”: otwarciem i zamknięciem. Kiedy pastor ogłasza „wezwanie do uwielbienia”, zwołuje wiernych na zgromadzenie przed Bogiem. Na zakończenie zaś, kiedy rozsyła kościół ze słowami błogosławieństwa, lud Boży zostaje wysłany na świat, aby być solą i światłem.
„Wnętrze” nabożeństwa oparte jest na trzyczęściowej strukturze, którą stanowią: wyznanie grzechów, uświęcenie i Komunia. W czasach Starego Testamentu funkcjonowały trzy różne rodzaje ofiar – ofiara zagrzeszna, ofiara wstępująca (często tłumaczona jako całopalna) i ofiara pokoju.
Ofiara zagrzeszna była rodzajem zadośćuczynienia za grzechy czciciela, które były symbolicznie przenoszone na zwierzę, będące obrazem Chrystusa.
Ofiara wstępująca (całopalna) była ofiarą „zupełnego poświęcenia się”. Całe poświęcone zwierzę wstępowało do Boga w dymie jako ofiara dla Niego.
W ofierze pokoju (biesiadnej) wierzący otrzymywał przywilej, aby uczestniczyć w posiłku przymierza.
Ilekroć te trzy ofiary są wymienione razem w Starym Testamencie, występują w tej właśnie kolejności, co ma istotne znaczenie. Najpierw zajmujesz się winą i grzechem, następnie poświęcasz i oddajesz siebie Bogu, a na końcu masz z Nim komunię. To dlatego nasze Nabożeństwo Odnowienia Przymierza oparte jest na tym schemacie. Jednak w Nowym Przymierzu nie składamy ofiar ze zwierząt, ponieważ Jezus Chrystus umarł raz na zawsze, aby wypełnić cały ofiarniczy system. Był nie tylko ofiarą zagrzeszną. Sekwencja i symbolika ofiar uczą nas, w jaki sposób powinniśmy zbliżać się do Boga. Dlatego nasze nabożeństwa zawierają te trzy elementy. Najpierw, po wezwaniu do uwielbienia, wyznajemy nasze grzechy i otrzymujemy zapewnienie o przebaczeniu (ofiara zagrzeszna). Następnie poświęcamy się Bogu (czytanie Pisma, kazanie, ofiary itd.), co koresponduje z ofiarą wstępującą. I w końcu, sprawujemy Wieczerzę Pańską, co nawiązuje do ofiary pokoju. Kiedy to wszystko nastąpi, otrzymujemy błogosławieństwo i wychodzimy do świata, który potrzebuje usłyszeć o Jezusie Chrystusie.
Praktyka cotygodniowej komunii wynika z naszego zrozumienia nabożeństwa jako odnowienia przymierza. Naturalny kierunek nabożeństwa zmierza od wyznania grzechów do uświęcenia i od uświęcenia do Komunii. Chcemy przeżywać te etapy za każdym razem, gdy wielbimy Boga.
Sercem biblijnego nabożeństwa są Słowo i sakramenty, ale rozumiane nie jak przypadkowe „dobieranie się w pary”, jak gdyby Słowo i sakrament były jak sól i pieprz, lub szynka i jajka. Raczej postrzegamy je jak jedną czynność prowadzącą naturalnie do kolejnej, jak gotowanie i jedzenie. W tym świetle nabożeństwo bez kazania postrzegalibyśmy jako przykład kościelnego ruchu „surowej żywności”. Jedzenie nie jest przygotowane tak, jak powinno. Zaś tradycje, które mają mocne nauczanie, ale nie dają możliwości obcowania z Panem podczas Jego Wieczerzy, są podobne do oglądania pokazów gotowania mistrza kuchni. Uczysz się, lecz niczego nie jesz.
Dlatego nasze nabożeństwa kończą się co tydzień sprawowaniem Wieczerzy Pańskiej. Zrozumienie tego we właściwy sposób w żadnym razie nie umniejsza znaczenia osadzonych na Biblii egzegetycznych kazań. Nabożeństwo nie jest grą, w której więcej czasu na Wieczerzę oznacza mniej czasu na kazanie. Nie konkurują one ze sobą w większym stopniu aniżeli gotowanie z jedzeniem. Staramy się zorganizować nasze nabożeństwa w taki sposób, aby nadać godne miejsce głoszonym kazaniom, ale też jemy oraz pijemy.
Niektórzy w naszej reformowanej tradycji mają obawy wobec cotygodniowej Komunii, ponieważ jawi się im jako zbyt „katolicka”. Tymczasem w okresie Reformacji to właśnie reformatorzy naciskali na o wiele częstszą Komunię, co udawało im się z różnym powodzeniem. Na przykład Jan Kalwin usilnie zachęcał do cotygodniowej Komunii. W końcu jesteśmy w stanie dać jej należne miejsce i pójść za jego radą.
W średniowiecznym kościele istniało wyraźne rozróżnienie na duchowieństwo i na świeckich, którzy pełnili rolę widzów. „Akcja” rozgrywała się z przodu, za fasadą krucyfiksu, a lud Boży gromadził się, niczym widzowie, głównie po to, by słuchać. Ludzie mogli przebywać w obecności czegoś wielkiego, znajdować się w pobliżu miejsca, w którym odbywała się tajemnica, lecz byli odgrodzeni od wszelkich wezwań, a cały ciężki trening wykonywali eksperci. Protestancki nacisk na powszechne kapłaństwo wszystkich wierzących zmienił to na długi czas.
Niestety w ostatnich dziesięcioleciach bardzo podobny, ostry podział wkradł się również do kościołów protestanckich i obecnie można go zaobserwować w formie profesjonalnych animatorów na scenie i publiczności przed nią. Wielu uczestników nabożeństw nie oczekuje, że zostaną poproszeni o „zrobienie” czegokolwiek. Nie stało się to wszystko od razu, lecz stopniowo. Doszło jednak do tego, że niektóre wspólnoty już prawie nie śpiewają.
W podejściu Ewangelicznych Kościołów Reformowanych nabożeństwo jest aktywną rozmową między Bogiem a Jego ludem. To dialog – nie monolog. Wszyscy jesteśmy częścią ciała i wszyscy mamy coś do zrobienia. Nabożeństwo jest prowadzone przez pastora. Pełni on rolę „delegowanego rzecznika” w imieniu Pana. Jest upoważniony do tego poprzez święcenia (ordynację), które otrzymał i którym jest wierny do tego stopnia, że trzyma się Pisma Świętego niczym biały kolor śniegu. Wierny swojemu powołaniu pastor na początku nabożeństwa wzywa Boży lud do uwielbienia, zaś na końcu udziela mu błogosławieństwa. Czyta tekst do kazania jako słowa samego Boga i wygłasza kazanie jako oznajmiający Bożą wolę (1P 4:11). Po wyznaniu grzechów ogłasza zapewnienie o przebaczeniu w imieniu Jezusa, itd.
Lud Boży odpowiada na te rzeczy w aktywny sposób. Wierni śpiewają Psalmy i hymny, mówią głośne Amen, Apostolskie Credo. Odpowiadają na czytanie Pisma Świętego: „Bogu niech będą dzięki”. Podnoszą ręce podczas śpiewu Gloria Patri. Po chrzcie przynoszą błogosławieństwo. Co tydzień spożywają chleb i wino podczas Wieczerzy Pańskiej. Krótko mówiąc, podczas nabożeństwa ciało Chrystusa jest powołane, aby być rozmówcą. Jedną z pierwszych rzeczy, którą mogą zauważyć odwiedzający nasze wspólnoty, jest to, że mają całkiem sporo rzeczy do zrobienia. Jest to zamierzone. Całe ciało jest powołane do wspólnej pracy, a wspólne nabożeństwo jest właśnie taką pracą.
Odpowiedzi i porządek nabożeństwa są zwykle przygotowywane dla obecnych ludzi w drukowanym biuletynie. Z tego powodu ci, którzy są przyzwyczajeni do bardziej spontanicznego stylu na zasadzie „płyń z prądem”, niekiedy reagują na tak przygotowaną liturgię jako „odmianę katolicyzmu”. W rzeczywistości, oczywiście w wyznaczonych granicach, jest to jedna z najbardziej protestanckich rzeczy, które robimy. Rodzajem podwójnej ironii jest fakt, że to właśnie widowiskowe podejście do nabożeństwa preferowane przez wiele pop-ewangelicznych wspólnot zmierza w kierunku bardzo starego błędu.
W naszych kręgach dość często można usłyszeć o centralnym miejscu nabożeństwa i uczczenia Boga podczas zgromadzenia kościoła. Wymaga to pewnych wyjaśnień, ponieważ łatwo o błędne zrozumienie tego stwierdzenia. Kościół istnieje w czasie i w historii. Dlatego to, co „centralne” dla naszej tożsamości i pracy, należy rozumieć w kategoriach naszej misji i zadania. Wazon z kwiatami może być „centralny” na kominku, ale to nie jest centralne miejsce w sensie, o którym mówimy. Kult jest centralny w taki sam sposób, w jaki silnik pod maską ma kluczowe znaczenie dla działania samochodu. Silnik nie jest ani istotną ozdobą, ani bezużytecznym kawałkiem ciężkiego metalu, który uniemożliwia poruszanie się samochodu po drodze.
Jezus, zanim wstąpił do nieba, powierzył Kościołowi zadanie czynienia narodów uczniami poprzez chrzest i naukę posłuszeństwa wszystkiemu, czego nasz Pan nauczał (Mt 28:18-20). Oznacza to, że misja Kościoła składa się z dwóch składników: narodzin i wzrostu. Kościół nie powinien traktować misji jako pobocznej operacji; Kościół jest misją.
Istnieją dwa podstawowe sposoby zaniedbywania tego zadania. Jednym z nich jest porzucenie lub zminimalizowanie powołania do uwielbienia Trójjedynego Boga w Dzień Pański, ponieważ należy „wydostać się z niego” i ewangelizować, wpływać na świat w imieniu Jezusa. To tak, jakbyśmy wyłączyli silnik, aby samochód mógł jechać szybciej. Drugim sposobem, który pomija centralną rolę nabożeństwa w życiu Kościoła, jest podkreślenie jak ważny jest silnik i dbanie o niego, postawiwszy go na żelbetonowych pustakach w garażu. W pierwszym przypadku silnik nie jest najważniejszy, a powinien być. Przy tym drugim błędzie silnik jest najważniejszy, lecz w niewłaściwy sposób. Silnik, który pracuje, musi być podłączony do samochodu, zaś samochód bez silnika jest bezużyteczny.
Starożytni prorocy zapowiadali czas chwały nowego przymierza jako okresu, kiedy kult Boga będzie właściwie sprawowany w każdym miejscu.
„Gdyż od wschodu słońca aż do jego zachodu wielkie jest moje imię wśród narodów i na wszystkich miejscach spala się kadzidła i składa się czyste ofiary na cześć mojego imienia, bo moje imię jest wielkie wśród narodów – mówi Pan Zastępów” (Mal 1:11).
Transformacja, przemiana świata dokona się dzięki wiernym kościołom, założonym w każdym miejscu, aby imię Boże było wielbione we wszystkich narodach. Jego imię stanie się wielkie pośród narodów, dlatego również wiele innych rzeczy zostanie zrealizowanych (o charakterze kulturowym i politycznym). Nie lobbujemy, aby to osiągnąć w pierwszej kolejności. Wiemy jednak, że one muszą nadejść i nauczamy ludzi, aby ich oczekiwali. Kościół jest silny właśnie dlatego, że nie jest klubem aktywistów. Jednocześnie unikamy błędu niektórych, którzy chcą zakładać kościoły będące nie do odróżnienia od okultystycznych tajemniczych religii, praktykujących dziwne, impotentne rytuały za zamkniętymi drzwiami. Nie, Kościół jest miastem na wzgórzu.
Kolejną rzeczą, która jest dość powszechna w kościołach CREC, jest wspólnotowe Amen. Istnieją inne werbalne odpowiedzi, które praktykują nasze kościoły, lecz Amen jest najczęstszą z nich. Na przykład po czytaniu Pisma Świętego lektor mówi zwykle „Oto Słowo Pańskie”, zaś zgromadzenie odpowiada: „Bogu niech będą dzięki”. Podczas wezwania do uwielbienia, pastor rozpoczyna od powitania, które różni się w zależności od okresu liturgicznego, zaś wspólnota również odpowiada razem.
Jednak najczęstszą odpowiedzią jest Amen. Jest to coś, co nasze wspólnoty mówią, gdy witamy nowych członków. Dotychczasowym członkom niekiedy zadajemy pytanie, czy przyjmują nowe osoby do wspólnoty i czy w ten sposób odnawiają własne zobowiązania członków kościoła. Odpowiedzią jest: Amen. Coś podobnego ma miejsce, gdy chrzcimy dziecko. Pytamy członków kościoła, czy obiecują pomagać i wspierać rodziców w chrześcijańskim wychowaniu dziecka. Odpowiedzią jest: Amen. Najczęściej Amen mówimy na zakończenie śpiewu Psalmów i hymnów.
W Piśmie Świętym Amen jest rodzajem przysięgi. Jest to uroczyste i mocno brzmiące wyrażenie prawdy o tym, co właśnie zostało powiedziane. Wydźwięk tego słowa należy rozumieć jako: „absolutnie tak” lub „niech tak się stanie”. Amen pełni rolę właściwej konkluzji. „Pozdrawiają cię dzieci twojej wybranej siostry. Amen” (2J 13). Amen jest rodzajem zakotwiczenia dla uwielbienia wzniesionego Bogu. „Jego jest moc na wieki wieków. Amen!” (1P 5:11). Jest to odpowiednia reakcja, gdy ludzie przynoszą błogosławieństwo Bogu. „Ezdrasz pobłogosławił Pana, wielkiego Boga, a cały lud, podniósłszy swoje ręce odpowiedział: Amen, amen! Następnie skłonili swoje głowy i oddali Panu pokłon z twarzami zwróconymi ku ziemi” (Neh 8:6).
Znaczenie tego słowa staje się wyraźne, gdy przyjrzymy się, w jakim kontekście używa go apostoł Paweł opisując samego Pana Jezusa. „Bo obietnice Boże, ile ich było, w nim znalazły swoje Tak; dlatego też przez niego mówimy Amen ku chwale Bożej” (2Kor 1:20).
W Nowym Testamencie widzimy oczekiwanie, że będzie to zwyczajowa część nabożeństwa. Nie możemy powiedzieć Amen, jeśli czegoś nie rozumiemy (1Kor 14:16). W związku z tym chcemy zapewnić liczne możliwości, w których wierni mogą się uczyć mówić Amen i jak czynić to ze zrozumieniem.
Kościoły w ogólny sposób można sklasyfikować jako „zorientowane na prawdę” lub „zorientowane na uczucia”. Uczciwe byłoby umiejscowienie naszych kościołów w pierwszej grupie, ale jedną z pokus, jakie napotykają kościoły nastawione na prawdę, jest myślenie, że oznacza to kościoły „zorientowane na mózg”.
Prawda jest jednak dla całego człowieka. Prawda obejmuje twierdzenia, w które należy wierzyć, ale nie ogranicza się do tego. Jezus jest Prawdą. Prawda zatem sprawuje władzę nad całym ciałem, nie tylko nad naszymi mózgami. Zbyt wiele reformowanych kościołów uważa, że Bóg dał nam ciała jako walizki, które mają pomóc naszym nogom dotrzeć do kościoła. Chcemy się oprzeć tej tendencji.
Dlatego w naszych kościołach napotkasz różne postawy ciała, które mogą być dla ciebie niezrozumiałe ze względu na twoje dotychczasowe doświadczenie. To może być klękanie lub wznoszenie rąk w geście uwielbienia. Jeśli wychowałeś się w charyzmatycznym kościele, w którym podnoszenie rąk było powszechne, prawdopodobnie nie klękałeś w żadnej części nabożeństwa. Jeśli wychowałeś się w kościele liturgicznym, gdzie klękałeś, najprawdopodobniej nie było podnoszenia rąk. Robimy jedno i drugie, ale nie dlatego, że chcemy być zagmatwani.
W naszych kościołach istnieją cztery podstawowe postawy ciała o ważnym znaczeniu. Klękamy podczas wyznania grzechów. Siedzimy przy Wieczerzy Pańskiej, podczas czytań ze Starego Testamentu oraz listów apostolskich. Stoimy podczas śpiewu i czytania z Ewangelii. Podnosimy wspólnie ręce w końcowej doksologii, Gloria Patri oraz w czasie Modlitwy Pańskiej.
W Piśmie Świętym klęczenie jest postawą uniżenia przed Bogiem (Ps 95:6). Stanie jest oznaką szacunku, który chcemy okazać podczas śpiewu i czytania Bożego Słowa (Neh 9:3). Siedzenie jest odpowiednią postawą podczas spożywania Bożych darów przy Stole Pańskim (Łk 22:30). Jesteśmy królami i kapłanami na ziemi, a to jest miejsce, w którym wspólnie się spotykamy. Chcemy wznosić razem dłonie podczas Doksologii na zakończenie nabożeństwa (1Tm 2:8). To podnoszenie rąk jest nieco inne niż w charyzmatycznych kościołach, gdzie jest raczej wyrazem indywidualnej pobożności lub prywatnej czci. Kiedy to robimy, czynimy to wspólnie, co jest wyrazem wspólnotowej czci.
Podsumowując, chcemy oddawać nasze ciała Bogu w uwielbieniu i przypominać sobie, że jest to słuszne. Dawanie Bogu naszych ciał jest częścią naszej duchowej służby (Rz 12:1-2).
Jedną z charakterystycznych cech nabożeństwa zborów Wspólnoty Ewangelicznych Kościołów Reformowanych (CREC) jest śpiewanie Psalmów. Było ich całkiem sporo w tradycji reformowanej, która nalegała na śpiewanie wyłącznie Psalmów. Nie jest to jednak praktyka naszych kościołów. Nie trzymamy się zasady wyłączności Psałterza, ale należy uczciwie powiedzieć, że staramy się śpiewać Psalmy na te same, wspólne melodie. Oczywiście śpiewamy również inne pieśni i hymny, lecz chcemy, by nasze oddanie Psalmom było jawne i oczywiste. Psalmy kształtują kręgosłup naszego śpiewu podczas nabożeństwa. Dlaczego?
Apostoł Paweł w listach do Efezjan i do Kolosan naucza, aby chrześcijanie rozmawiali ze sobą poprzez Psalmy, hymny i pieśni duchowe (Ef 5:19; Kol 3:16). Niekiedy przyjmujemy to jako wezwanie, byśmy pozwolili Psalmy wrzucić „do miksera” z innymi pieśniami, lecz w rzeczywistości wymowa tych słów jest mocniejsza. Są tutaj użyte trzy słowa: Psalmy, hymny i ody. W Septuagincie (greckie tłumaczenie Starego Testamentu) te trzy słowa są używane jako nagłówki w całej Księdze Psalmów. Nie chodzi o to, że nie możemy śpiewać „Gdy spoglądam na cudowny krzyż”, lecz że nie mamy pozostawionej możliwości, aby Psalm 124 znajdował się całkowicie poza naszym muzycznym uwielbieniem.
Jeśli kościół jest wierny w śpiewaniu Psalmów, wówczas nienatchnione hymny, które komponuje i śpiewa, będą podobne do Psalmów. Przykładowo, jedną z cech pieśni w natchnionym przez Boga śpiewniku jest obecność wrogów. W słowach większości chrześcijańskich pieśni napisanych w ciągu ostatnich dwóch wieków musielibyśmy szukać bardzo wnikliwie i dokładnie, aby znaleźć wrogów. Zamiast śpiewać jako zwarty, gotowy do bitwy kościół „Syn Boży idzie naprzód na wojnę”, śpiew zmierza w kierunku piosenek w stylu „Kumbaya”. Kiedy jednak kościół śpiewa Psalmy, wówczas nie powinny nas dziwić pieśni, takie jak „Warownym grodem jest nasz Bóg”. Nie są to Psalmy, lecz są to hymny wzorowane na Psalmach i oparte na mądrości w nich zawartej.
Kiedy duża część kościoła zrezygnowała ze śpiewania Psalmów oderwaliśmy się od danego nam przez Boga natchnionego wzorca dla śpiewu. Tak jak kazania oddalają się od prawdy, kiedy przestają być ekspozycją natchnionego tekstu, tak muzyczna część nabożeństwa oddala się od prawdy, kiedy nie ma regularnych muzycznych przypomnień o tym, co Bóg uważa za odpowiednie wokalne uwielbienie. Ponieważ nie chcemy prosić Boga, aby „złamał ich złe ręce”, znaleźliśmy się w miejscu, gdzie śpiewamy muzykę w stylu „Jezus jest moją dziewczyną”. Jesteśmy przekonani, że wyjście z tej ślepej uliczki jest do odzyskania przez śpiew Psalmów. I jest to coś, co próbujemy robić.
Prócz oddawania Bogu chwały, muzyka na nabożeństwie ma również ważną rolę w nadawaniu tonu nabożeństwa. Pismo Święte uczy, że muzyka niesie ze sobą nastrój. Inny rodzaj muzyki towarzyszy żałobie, a inny wybierzemy do tańca (Łk 7:32). Gdyby syn marnotrawny powrócił do domu współcześnie, starszy brat mógłby usłyszeć muzykę kwartetu jazzowego, bo ojciec pewnie wynająłby go do grania z tej okazji (Łk 15:25). Kiedy Saul zamartwiał się, szczególny rodzaj muzyki był w stanie rozpromienić jego ducha (1Sm 16:16). Celem muzyki w Piśmie Świętym jest nadawanie tonu. Muzyka nie tylko „pasuje” do określonego zachowania. Wręcz tworzy się ją do pełnienia konkretnej funkcji.
W Ewangelicznych Kościołach Reformowanych staramy się budować podniosły nastrój. To jest sprzeczne z duchem współczesnego wieku, który chce nieformalnego, lekkiego i swobodnego podejścia do kościoła. Problem w tym, że Bóg nakazuje nam zbliżać się do Niego podczas nabożeństwa z czcią i bojaźnią (Hbr 12:28). Nasz Bóg jest ogniem trawiącym. Bojaźń Boża to nie tchórzliwy strach powodowany obawą przed karą. Jest to rodzaj bojaźni, która jest połączona z odwagą. Zbliżamy się do tronu łaski z odwagą. Biblia naucza, abyśmy sprawowali nasze zbawienie ze bojaźnią i drżeniem (Flp 2:12). Aby to wyrazić w kontekście nabożeństwa, potrzebny jest określony rodzaj muzyki.
Śpiewamy w taki, a nie inny sposób w kościele nie dlatego, że wierzymy, iż inne formy muzyczne są złe lub niewłaściwe, ale raczej dlatego, że wierzymy, iż nie pasują one do tego rodzaju okazji. Dany rodzaj muzyki jest odpowiedni na przyjęcie urodzinowe przedszkolaka, ale nie na nabożeństwo. Inny rodzaj muzyki rockowej świetnie nadaje się do jazdy autostradą, ale nie na nabożeństwie. Szczególny rodzaj jazzu może podobać się, gdy słychać go podczas kolacji, lecz nie na nabożeństwie.
Oczywiście z szacunkiem nie oznacza „bez radości”. Śpiewanie na nabożeństwie lamentów pogrzebowych jest przeciwieństwem czci. Kluczem jest to, że staramy się dobierać muzykę, która jest adekwatna do istoty nabożeństwa.
Jeszcze jedna kwestia: szacunek jest wyrażony w słowach i muzyce, nie w samych słowach. Zbyt wielu chrześcijan zaakceptowało fałszywe przekonanie, że Bóg nie objawił się muzycznie w chwale naturalnego objawienia. Muzyka nie jest bardziej „neutralna” niż cokolwiek innego w stworzeniu.
Powszechną praktyką w Ewangelicznych Kościołach Reformowanych jest słuchanie głośno czytanego Pisma Świętego. Tekst do czytań (z lekcjonarza) nie zawsze jest ten sam co omawiany na kazaniu. Czytanie Biblii jest elementem nabożeństwa podczas którego Słowo Boże rozpoznajemy jako centralne i fundamentalne dla naszego życia. Zazwyczaj mamy jedno czytanie ze Starego Testamentu, jedno z listów apostolskich i jedno z Ewangelii, podczas którego stoimy (jako sposób okazania czci). Po każdym czytaniu lektor mówi: „Oto Słowo Boże”, zaś wspólnota odpowiada: „Bogu niech będzie dzięki”. Po czytaniu z Ewangelii mamy słowa: „Oto Słowo Pańskie”, na co odpowiadamy: „Chwała Tobie, Chryste”.
Ponieważ wierzymy, że nabożeństwo powinno być „zgodne z Pismem”, zapytani o jakąkolwiek jego część, będziemy w stanie odpowiedzieć, odwołując się do konkretnego fragmentu Pisma Świętego. Nie inaczej jest tutaj. „Dopóki nie przyjdę, pilnuj czytania, napominania, nauki (1Tm 4:13). To publiczne czytanie Biblii różni się od jej publicznego wyjaśniania.
Możemy się domyślić, że Pismo Święte było czytane publicznie na nabożeństwach kościoła w pierwszym wieku, ponieważ publikowane Biblie były rzadkością, a jedynym sposobem, w jaki wierni mogli poznawać Pismo Święte, było jego słuchanie. My, z drugiej strony, mamy różne tłumaczenia Biblii w domu. Jest to rozsądna obserwacja, ale nie chcemy mieć stosu Biblii w domu, które zbierają kurz. Wierzymy, że chrześcijanie powinni honorować indywidualnie oraz w rodzinach to, co czczą razem, we wspólnocie podczas nabożeństwa. Innymi słowy, kiedy Pismo Święte otrzymuje honorowe miejsce w publicznym uwielbieniu Boga, jest bardziej prawdopodobne, że obecni na nim chrześcijanie rzeczywiście będą oddawać się lekturze Pisma Świętego używając kopii, które mają w domu (2Tm 3:15).
Wśród kaznodziejów jest stary żart, że „kazanka są dla zborowniczków”. Człowiek nie żyje samym chlebem, ale każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych. Pismo Święte jest naszym życiem. Wierzymy w ostateczny autorytet Biblii, dlatego kazanie jest bardzo ważnym elementem naszego nabożeństwa. Ale musimy również pamiętać, że kazania są ważne nie tylko z powodu przywoływanych cytatów biblijnych; głoszenie kazania samo w sobie jest ważnym wydarzeniem. To przez głupie zwiastowanie wierzący dostępują zbawienia (1Kor 1:21). Wiara przychodzi przez słuchanie, a słuchanie przez głoszone Słowo (Rz 10:14). Niedocenianie znaczenia głoszenia jest niedocenianiem znaczenia ludzkich dusz.
Ogólną zasadą w naszych kościołach jest głoszenie kazań ekspozycyjnych. Oznacza to dbałość o nauczanie i zastosowanie Pisma w naszym życiu rozdział po rozdziale. Ważne jest również, że nie zaniedbujemy ksiąg Starego Testamentu. Nie są one Słowem Bożym na emeryturze lub wygnane na pastwisko. Wraz z księgami Nowego Testamentu są skrzynią na narzędzia pastora (2Tm 3:16).
Nie oznacza to, że wszystkie kazania będą ekspozycyjne, przeglądem ksiąg biblijnych. Choć większość z nich będzie, to niektóre kazania będą związane z rokiem kościelnym, wyjaśniając to, co reformatorzy nazywali „dniami ewangelicznymi”, oznaczającymi wydarzenia takie jak narodziny Chrystusa, Jego zmartwychwstanie lub wniebowstąpienie. Innym razem może to być seria tematycznych kazań odnoszących się do szczególnych potrzeb kościoła. Ale większość kazań będzie zakotwiczona w poszczególnych księgach biblijnych.
Należy zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię. Po wyjaśnieniu biblijnego tekstu bardzo ważne jest wskazanie przez pastora jego zastosowania w życiu ludzi, do których przemawia. Kazania, które nie mają zastosowania, są po prostu ćwiczeniem w oszukiwaniu samych siebie (Jk 1:22-24).
Doktrynalne przekonanie, które najprawdopodobniej znajdziecie w Ewangelicznych Kościołach Reformowanych, jest, co dziwne, punktem, który w rzeczywistości nie jest wymagany przez żadną z naszych oficjalnych konfesji. Jeśli chodzi o eschatologię (naukę o rzeczach, które będą miały miejsce przy końcu świata), jedyną rzeczą, na którą dotychczas Kościół Powszechny się zgodził, jest to, że Jezus Chrystus pewnego dnia powróci w mocy i chwale, aby sądzić „żywych i umarłych ”. Jeśli chodzi o wszelkie szczegóły otaczające i prowadzące do tego chwalebnego wydarzenia, szerszy Kościół nie osiągnął w nich jeszcze konsensusu. Niektóre denominacje są premilejnymi dyspensacjonalistami, niektóre są historycznymi premilenistami, inne amilenistami itd. Ktoś kiedyś żartował, że milenium to tysiąc lat pokoju, o które chrześcijanie lubią walczyć.
Chociaż nie jest to doktrynalnym wymogiem Ewangelicznych Kościołów Reformowanych, nasi pastorzy i przywódcy kościelni są w przeważającej mierze tak zwanymi postmilenistami. Jest to rzadko spotykane doktrynalne stanowisko w naszych czasach, ale był taki okres w historii kościołów reformowanych, kiedy było ono o wiele bardziej powszechne. Po prostu wracamy do naszych historycznych korzeni. W ogólnym zarysie oznacza to, iż wierzymy, że głoszenie Ewangelii na świecie będzie potężne i skuteczne, a jego owocem będą narody przychodzące do Chrystusa, aby być Jego uczniami. Nadejdzie złota era ludzkiej historii, a po niej (skąd pochodzi określenie post-milenizm, a więc po milenium) powróci Pan Jezus, aby zniszczyć ostatniego wroga – śmierć.
Jeśli nie jesteś przyzwyczajony do tego rodzaju rzeczy, a wiążesz się z Ewangelicznym Kościołem Reformowanym, po pewnym czasie przyzwyczaisz się do optymizmu. Do tej pory oglądałeś informacje w wieczornych wiadomościach mówiące o skandalach i komentowałeś je przyjacielowi, że to „dni ostateczne”, więc w zasadzie czego innego moglibyśmy się spodziewać? Ale teraz masz przyjaciół, którzy mówią ci, że źli ludzie nie będą wiecznie trwać w swym szaleństwie i wkrótce nadejdzie czas, byśmy ruszyli naprzód.
Jak wspomniałem powyżej, nie jest to doktrynalny wymóg dla przywódców naszych wspólnot, a tym bardziej dla naszych członków. Można jednak powiedzieć, że eschatologia nadziei stała się znaczącą częścią kultury naszych kościołów.
Wielu ludzi przychodzi do naszych kościołów z szerszego świata ewangelicznego. Jeśli dorastałeś jako rzymski katolik lub luteranin, jesteś przyzwyczajony do obecności wina podczas Komunii. Jeśli jednak przyjdziesz do jednego z naszych kościołów, mając ewangeliczne lub baptystyczne korzenie wiary, użycie wina może być sporą niespodzianką. A ponieważ zwykle sprawujemy Komunię co tydzień, jest to sytuacja, z którą będziesz się spotykał w każdą niedzielę.
Robimy to, ponieważ jesteśmy przekonani, że Jezus, ustanawiając Komunię, używał wina. Wierzymy również, że nie posiadamy autorytetu, aby znosić Jego ustanowienia. Żydzi używali wina podczas Paschy, a Jezus ustanowił sakrament Wieczerzy Pańskiej właśnie w kontekście tego posiłku. „Kielich błogosławieństwa”, o którym mówi Paweł (1Kor 10:16) był trzecim kielichem podczas Paschy i był to kielich wina. W rzeczywistości bez chłodzenia wręcz niemożliwe byłoby utrzymanie i zachowanie tego, co uważamy za sok winogronowy.
Skąd wiemy, że wino w Biblii było napojem alkoholowym? Z powodu częstych napomnień, aby nie pić go za dużo (Ef 5:18; 1Kor 11:21). Gdyby biblijne wino było po prostu sokiem winogronowym, wówczas moralne upomnienia nie miałyby sensu. Gospodarz wesela w Kanie Galilejskiej nie był zdziwiony tym, że najlepszy sok winogronowy został zachowany na koniec, po tym jak sok trzeciej klasy osłabił zmysły wszystkich gości weselnych (J 2:10).
Niektórzy mogą mieć poczucie, że obecność napoju alkoholowego w sakramentalnym posiłku świadczy o braku szacunku wobec ustanowienia Pańskiego. Ale w rzeczywistości jest to nowoczesna wersja pozwalania, aby ludzkie tradycje (które wciąż mogą wywierać silny wpływ) znosiły Słowo Boże, przed czym ostrzegał Jezus (Mk 7:9). W Starym Testamencie część dziesięciny była wydawana, aby kupić szekar, czyli „mocny napój” (Pwt 14:22-26). W Nowym Testamencie, słowo oznaczające wino to oinos i jest to wyraźnie alkohol, na co wskazuje wiele kontekstów, w których go użyto.
Warto podkreślić jeszcze jedną kwestię. Wino, którego używamy podczas Komunii, powinno być jak Ewangelia, a więc mocne. Jak w przypadku wszystkiego, co mocne, możliwe są nadużycia (np. „Czy możemy zgrzeszyć, aby obfitowała łaska?”), ale możliwość nadużyć nie powinna być zezwoleniem na zastąpienie autorytetu Pisma. Chcemy być przede wszystkim biblijnymi chrześcijanami. Oznacza to, że nie chcemy ewangelii soku winogronowego, lecz raczej ewangelię z mocą.
Ze względu na fakt, że żyjemy w czasach nieformalnych więzi i ucieczki od zobowiązań, wielu chrześcijan nie zna idei przymierza członkowskiego w kościele. Zbory naszej Wspólnoty Ewangelicznych Kościołów Reformowanych (CREC) zwykle mają formalną listę członków, co dla niektórych może wymagać krótkiego wyjaśnienia.
Biblijna podstawa dla członkostwa znajduje się w Liście do Hebrajczyków 13:7 oraz 13:17. Werset 7 mówi o chrześcijańskich „przywódcach”, którzy nauczali Słowa Bożego i prowadzili życie godne naśladowania. Oczywiście, jeśli masz komuś okazywać posłuszeństwo, warto go poznać. Aby wysłuchać przywódców kościoła, musisz znajdować się w zasięgu ich głosu. Aby ich naśladować, musisz poznać ich oraz ich rodziny. Dlatego członkowie zboru muszą znać swoich starszych – inaczej szacunek wobec nich jest bezsensownym obowiązkiem, niemożliwym do wypełnienia. Ponadto, werset 17 pokazuje nam konkretne obowiązki, które rozciągają się w jeszcze innym kierunku. Ci, którzy zarządzają, mają baczyć na pojedyncze dusze ze świadomością, że zdadzą z tego sprawę. Jedną z rzeczy, za którą zdadzą rachunek, jest obowiązek poprawnego liczenia. Jeśli tata wraca z parku z dziećmi, a mama pyta go, czy ma je wszystkie przy sobie – to nie będzie zadowolona z odpowiedzi: „mniej więcej”. Werset 17 wymaga pewnego rodzaju listy członków. „Doglądaj pilnie stanu swoich owiec, zwracaj uwagę na swoje trzody” (Prz 27:23).
Podczas gdy przynależność do określonego zgromadzenia jest ważna, nie jest ważna w tym samym sensie, co na przykład małżeństwo. Każdy może całkiem zasadnie opuścić zbór, aby podjąć pracę w innej części kraju, ale nie byłoby uzasadnione, gdyby opuścił swoją rodzinę z powodu tejże pracy. Ponieważ nasze kościoły nie mają charakteru sekciarskiego, uważamy, że czymś uprawnionym jest przeniesienie członkostwa z jednego kościoła do innego – jeśli nie jest to powiązane ze postawą schizmatycką. Członkostwo w kościele jest dla członków i starszych zboru sposobem, aby przyjąć pewną formę uporządkowanej odpowiedzialności. Dla nas – pastorów nie jest to kwestia jakiegoś prawa do własności (Biblia zabrania starszym „panowania” – 1P 5:3) lub izolacji od innych wierzących (duch podziałów i stronniczości jest zabroniony wyznawcom Chrystusa w 1Kor 3:4).
W naszych kościołach kładziemy nacisk na rodziny silne w Bogu. Jednym z tego przejawów jest uczestnictwo naszych dzieci przy Stole Pańskim. Jest to dość niezwykłe w kościołach protestanckich, a w niektórych środowiskach nawet kontrowersyjne. Dlatego kilka słów wyjaśnienia.
Dzieci mają swoje wyjątkowe wyzwania w ich podążaniu za Chrystusem, tak jak my wszyscy. Lecz ich dodatkowym wyzwaniem jest to, że jako grupa są rutynowo traktowani jak duchowo „obcy”. Nawet w kościołach, które chrzczą niemowlęta, często wymaga się złożenia wiarygodnego wyznania wiary, zanim dziecko zostanie dopuszczone do Wieczerzy Pańskiej. Lecz w naszych kościołach Stół Pański nie jest chroniony przez wyznanie wiary; Stół Pański jest uważany za wyznanie wiary.
To prawda, że małe dzieci jeszcze nie wiedzą, jak złożyć to wyznanie; jest to nasze zadanie, aby prowadzić je w wychowaniu i Bożej dyscyplinie, aby nauczyły się to robić. Uczymy je, jak składać to wyznanie, i robimy to wraz nimi co tydzień. Analogicznie, zabieramy noworodka ze szpitala do domu i mówimy do niego... mimo, że nie zna jeszcze żadnego języka. To całkiem oczywiste, ale faktem jest, że gdy to robimy, a one z czasem rosną – zaczynają płynnie mówić. Chcemy, aby nasze dzieci dorastały w „mówieniu” do nich podczas Komunii z Chrystusem jako ich ojczystym języku.
Jesteśmy (wszyscy) zbawieni przez dar wiary, od początku do końca, i nie inaczej jest z naszymi dziećmi. Tak jak w przypadku wszystkich członków Kościoła uczestniczących w Komunii, tak i w przypadku dziecka, które dorasta w ten sposób, możliwe jest odwrócenie się od Chrystusa. Kiedy takie smutne wydarzenie ma miejsce, należy je dyscyplinować jak każdego innego członka.
Natomiast apostoł Paweł porównuje całe zgromadzenie do jednego bochenka chleba (1Kor 10:17). W naszym przekonaniu, wszyscy, którzy są chlebem powinni otrzymywać chleb.
Kościoły Wspólnoty Ewangelicznych Kościołów Reformowanych (CREC) są głęboko zaangażowane w dążenia do edukacji chrześcijańskiej. Jesteśmy przekonani, że świat należy rozumieć w wyraźnie chrześcijański sposób, a młodzi święci powinni być uczeni myślenia w tych kategoriach. Powodem, dla którego świat musi być rozumiany w chrześcijański sposób, jest to, że został on stworzony przez Boga, którego jako chrześcijanie czcimy. Poza Nim świat nie może być właściwie rozumiany. Lecz z powodu obecności grzechu w świecie, na drodze do tego celu jest bardzo wiele przeszkód. Rozumienie świata w sposób chrystocentryczny nie przychodzi łatwo. Edukacja polega na uczeniu się, jak zająć należne nam w świecie miejsce – i jest to coś zbyt ważnego, aby pozostawić naszych młodych ludzi z tym problemem samych. Uczniostwo nie zaczyna się, kiedy dziecko osiąga osiemnaście lat. Wiara chrześcijańska nie przypomina jednej z przejażdżek po Disneylandzie, gdzie musisz mieć określony wzrost.
Niektóre nasze kościoły są ściśle powiązane z solidnymi chrześcijańskimi szkołami, a niektóre mają więcej rodzin związanych ze społecznością edukatorów domowych. Niektóre nasze kościoły mają członków, którzy korzystają z obu form edukacji, lecz w przeważającej mierze wspólnie jesteśmy zaangażowani w rozwój prawdziwej edukacji chrześcijańskiej. To jest zasada. Wybór metody, która zapewni taką edukację, zależy od decyzji rodziców, ale nasze kościoły w swoim nauczycielskim autorytecie podkreślają ogólną zasadę. Wychowanie dzieci dla Pana w dyscyplinie i karności przynosi skutki (Ef 6:4).
Edukację chrześcijańską należy traktować jako oczekiwanie kulturowe, a nie legalistyczny wymóg. Wiemy, że w trudnych okolicznościach chrześcijańska edukacja jest niemożliwa (np. tam, gdzie dzieci są przydzielone do szkoły publicznej decyzją sądu w sprawie rozwodowej). Niemniej chrześcijańska edukacja jest czymś, co staramy się zapewnić wszystkim naszym dzieciom przymierza. Jeśli przykładowo czyjeś warunki finansowe sprawiają, że prywatna edukacja jest nieosiągalna, to jako kościół chcemy mieć środki na pomoc finansową poprzez fundusz diakonów.
Uważamy to za część naszego wspólnego życia. W naszych zborach, kiedy dziecko zostaje ochrzczone, członkom wspólnoty zadaje się pytanie, które ma charakter przysięgi. „Czy wy jako zbór bierzecie na siebie odpowiedzialność za pomoc tym rodzicom w chrześcijańskiej opiece nad ich dzieckiem? Jeśli tak, odpowiedzcie wspólnie: Amen”.
Powszechnie wiadomo, że ludzie, którzy wspólnie czczą Boga przez dłuższy czas, mają tendencję do postrzegania świata w podobny sposób. Dotyczy to również naszych kościołów. Biorąc pod uwagę ważną rolę polityki i spraw kulturowych w naszych czasach, pomocne może być dodanie kilku słów na ten temat. Kulturowe i polityczne zaangażowanie chrześcijańskich kościołów (konserwatywnych w przeciwieństwie do progresywnych) to dobra rzecz, ale nie należy tego mylić z działalnością rzeczników partii politycznych (np. republikanów w przeciwieństwie do demokratów itp.). Pierwszym powodem tego rozróżnienia jest zasada, że rolą kościoła jest być głosem na wzór proroków, a nie okręgiem wyborczym, który może być manipulowany lub nakłaniany do poparcia przez jakąkolwiek partię polityczną. Drugim powodem jest to, że wiele naszych kościołów znajduje się w miejscach takich jak Polska, Rosja, Japonia i Kanada, a partyjne podziały w każdym z nich są inne aniżeli w USA. Na przykład, przekonanie o ochronie życia nienarodzonego jest wśród nas stałe, podczas gdy poparcie dla konkretnej partii politycznej będzie się różniło w zależności od okoliczności w danym miejscu.
Jeśli chodzi o szereg podstawowych zagadnień społecznych postulowanych przez lewicę (aborcja, homo-małżeństwa, kobiety w wojsku) nasze kościoły są jednakowo temu przeciwne. Z tego powodu (i wielu innych) znalezienie we Wspólnocie Ewangelicznych Kościołów Reformowanych starszego, który głosuje na lewicowego kandydata, byłoby tak samo rzadkim zjawiskiem jak kometa. Jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, jest wśród nas szeroka niechęć do socjalizmu we wszystkich jego postaciach i przebraniach. Kolektywizm etatystyczny jest jednym z największych bożków naszych czasów, a nasze kościoły w przeważającej mierze są mu przeciwne. W kwestiach związanych z polityką zagraniczną znajdziesz różnorodny zakres opinii, ale generalnie będzie to różnica pomiędzy poparciem opartym na chrześcijańskich konserwatywnych zasadach a sprzeciwem również opartym na chrześcijańskich konserwatywnych zasadach.
Głosujemy zwykle wedle podziału konserwatywny vs. liberalny, a kiedy ludzie w naszych kościołach nie idą na wybory, zwykle dzieje się tak, ponieważ dostępne opcje nie są wystarczająco zadowalające (np. „Gdyby Bóg chciał, abyśmy głosowali w tych wyborach, dałby nam kandydatów"). Więc jeśli twoje Volvo ma na zderzaku naklejkę COEXIST (z pacyfą i symbolami religii) obok naklejki Hope & Change (z Obamą) prawdopodobnie będziecie bardzo samotni na kościelnym parkingu.
Jednocześnie, jeśli dorastałeś w konserwatywnym ewangelicznym domu, możesz spodziewać się, że wśród nas znajdziesz dużo więcej swobody w kwestiach palenia cygara lub fajki aniżeli być może do tej pory spotkałeś wśród konserwatystów. Nie należy tego rozumieć jako wyjątek od naszego przywiązania do wolności, ale raczej jej wyraz.
Ilekroć ktoś używa słów „konserwatywny” lub „postępowy”, zawsze warto zapytać o to, co konserwujemy oraz w jakim kierunku postępujemy. W naszych kościołach chcemy konserwować (zachowywać) kulturowe zdobycze Ducha Świętego w rozwoju pierwszego chrześcijaństwa. A ponieważ owe zdobycze były i są prawdziwe, jesteśmy prawdziwymi konserwatystami. Nasze obawy związane ze świeckimi konserwatystami dotyczą tego, że funkcjonują, otrzymując dar bez dziękczynienia wobec Dawcy. Jednak nawet pomimo tego prezent, który otrzymali, jest prawdziwy.
Zupełnie co innego mamy na myśli, mówiąc o postępie naszej kultury w wyniku działania Ducha Świętego (w tym sensie ktoś mógłby nazwać nas „postępowcami”). Lewicowi postępowcy są utopistami, a ich wizja przyszłości polega głównie na pogoni za ich małymi różowymi dinozaurami. Ich wizja jest nierealna. To, co faktycznie będzie czynił Duch Święty nie ma nic wspólnego z tym, co mówią. Z tego powodu nazywanie nas progresywistami byłoby wprowadzaniem w błąd. Jesteśmy prawdziwymi konserwatystami, ponieważ naprawdę coś zachowujemy. Nie jesteśmy progresywistami… ponieważ naprawdę gdzieś zmierzamy.