Bóg powołał nas do wolności. Oznacza to również wolność do zawierania obustronnych umów, dorabiania się, przedsiębiorczych działań, których celem jest poprawa warunków życia. Jest część cesarska np. podatki, która należy do cesarza, ale nawet to dzieje się z nadania Bożego:
Dlatego też i podatki płacicie, gdyż są sługami Bożymi po to, aby tego właśnie strzegli. Oddawajcie każdemu to, co mu się należy; komu podatek, podatek; komu cło, cło; komu bojaźń, bojaźń; komu cześć, cześć.
(List do Rzymian 13:6-7, por. 4 Mj 3:47)
Mamy więc Boże zezwolenie na to, by władza ściągała podatki na zapewnienie obywatelom bezpieczeństwa. Istnieją słuszne podatki. Nie jesteśmy anarcho-libertarianami, którzy uważają, że podatek to zło. Biblia sprzeciwia się takiemu spojrzeniu. Ale mamy jednocześnie ostrzeżenie:
Król umacnia kraj prawem; kto ściąga wiele podatków, niszczy go.
(Księga Przysłów 29:4)
To oznacza, że w niektórych sytuacjach możemy powiedzieć, że pewien rodzaj podatków jest rodzajem kradzieży. Biblia naucza, że jest możliwe, by państwo, władze stosowały wobec obywateli bezprawie, ucisk, niesprawiedliwość, np. poprzez odbieranie im nadmiernej części owoców ich pracy.
Kiedy król Achab zapragnął winnicy Nabota, mógł to nazwać "reformą rolną", "zmianą stref", ale żadna z tych nazw nie sprawiłaby, że byłoby to coś innego niż kradzież. Również, gdyby Achab opodatkował winnice w Izraelu tak, iż Nabot nie byłby w stanie spłacić należności – to również byłoby kradzieżą. Chociaż w dokumentacji w Urzędu Skarbowego nazywałoby się to „podatkiem rolnym”.
Chrystus nie pozwala, by rządzący wkraczali do domów obywateli, do miejsc pracy obywateli, by zabierać im 30% powierzchni rolnej, 30% dochodów w imię redystrybucji dóbr lub solidarności społecznej. Takie działania możemy różnie nazywać w mediach, w słownikach ekonomii, ale wszyscy musimy się nauczyć podstawowej lekcji ekonomii i takiego słowa jak „kradzież”. Przykazanie „nie kradnij” wypisane palcem Bożym na tablicach dekalogu oznacza poszanowanie prywatnej własności. I dotyczy również prezydenta, premiera i rządu.
Gdzie więc powinna przebiegać linia? Kiedy można powiedzieć, że państwo oczekuje więcej niż powinno? Pomyślmy o tym w taki sposób: Bóg w Biblii oczekuje, że Jego lud będzie składał dziesiątą część dochodów na służbę w Domu Bożym. Nazywamy to dziesięciną. Do Boga należy wszystko co mamy, ale Bóg mówi: do mnie, do świątyni przynieść dziesiątą część. Z 90% masz wolność. Możesz część złożyć jako dobrowolną ofiarę, wspomóc potrzebujących, kupić pizzę, wyjechać na wakacje. 10% przynieś do domu Pańskiego, do kościoła, którego jesteś częścią. Mało, prawda? Gdyby państwo chciało od nas 10% skakałbym z radości! I to jest odpowiedź na pytanie: gdzie jest granica oczekiwań cesarza odnośnie podatków. Cesarz nie powinien stawiać się ponad Bogiem i oczekiwać więcej niż Bóg. To nie jest tak, że każdy podatek jest słuszny, ponieważ jest usankcjonowany, przegłosowany przez rząd i podpisany przez prezydenta. Kradzież nie przestaje być kradzieżą, jeśli rząd nazwie to „podatkiem dochodowym”, „podatkiem od wzbogacenia”.
Zatem Biblia nie sprzeciwia się podatkom. Sprzeciwia się nadmiernym podatkom. Oznacza to, że istnieją podatki, które są po prostu zalegalizowaną kradzieżą. Jeśli tron może być niesprawiedliwy w ogólnym sensie, to tron może być niesprawiedliwy w szczegółach.
Widzimy zatem, że chrześcijańska wizja władzy nie ubóstwia jej. Wskazuje, że rządzący są Bożymi sługami, a mandat, który mają jest delegowany z góry. Jezus powiedział do Piłata, że nie miałby żadnej władzy nad nim, gdyby nie była mu dana z góry. Nie kwestionował pozycji i autorytetu Piłata. Nie mówił, że nie możesz go sądzić, bo nie posiada moralnego kręgosłupa. Rządzący posiadają Boży mandat, ale ten mandat nie gwarantuje Bożej przychylności. Raczej wzywa ich do odpowiedzialności i respektowania Bożych praw.