Problem pojawia się, gdy myślimy, że przestudiowanie podręcznika, który dał nam trener, jest tym samym, co zagranie dobrego meczu.
Niektórzy szczerzy chrześcijanie wychodzą na boisko, uczestniczą w meczu, ale nie znają instrukcji. Grają ochotnie i szczerze, lecz trochę na oślep. Inni nasi drodzy bracia to ci, którzy często mówią, że kochają teologię i czytają tony książek. Kochają opowiadać o wspaniałym planie. Mają wspaniałe komentarze jak dobry jest plan. Opowiadają o chiazmach, strukturze tekstu, hebrajskim brzmieniu kluczowych słów, ale... nie wychodzą na boisko. Wierzą w dwa światy, dwa królestwa oddzielone od siebie drutami pod wysokim napięciem. Wolą zacisze swoich biur, swoje sale konferencyjne i rozmowy o przeczytanych planach z innymi chrześcijanami. To jednak za mało. Musimy wyjść na boisko i tam dopiero ukazać jak cenne jest nasze zrozumienie planu.
Pismo Święte mówi, że człowiek może oszukiwać się na trzy sposoby. Oszukuje siebie, gdy słyszy słowo, nie stosując go (Jk 1:22). Oszukuje siebie, twierdząc, że jest pobożny, a nie powściąga swojego języka (Jk 1:26). I oszukuje siebie, gdy myśli, że jest czymś, będąc niczym (Gal 6:3).
Biblia nie przyrównuje nas do kibiców, którzy siedząc na swojej ławeczce lub przed telewizorem oceniają grę innych. Siedząc i jedynie oceniając grę innych – sami stawiamy się poza drużyną. Tymczasem jesteśmy zawodnikami, nie widzami. A wszystko zaczyna się od nabożeństwa w Dzień Pański. Tu uczymy się, że nie jesteśmy widzami. Nie przychodzimy do kościoła na występ pastora lub prowadzących śpiew. Przychodzimy jako uczestnicy, którzy aktywnie, głośno, gorliwie powinni wypełnić nasze role, nasze powołania. Paweł w Liście do Tymoteusza przyrównuje nas do biegaczy, zawodników. Bierzemy udział w zawodach. Czytajmy podręcznik strategii i wybiegnijmy na boisko. Nie wybiegajmy nieprzygotowani. Ale i nie bądźmy przygotowani - siedząc w fotelu. Wyruszajmy!