Kilka refleksji od przyjaciółki, chrześcijanki mieszkającej obecnie w Chinach nt. tzw. "neutralności" świeckiego państwa. Ze względu na jej bezpieczeństwo prosiła o anonimowość:
Mieszkam teraz w ChRL gdzie "oddzielono kościół od państwa". Krzyże na kościołach w przestrzeni publicznej (te których jeszcze nie zdemontowano), pozasłaniane pokrowcami. Zamknięto w ubiegłym miesiącu synagogi, muzułmanów traktuje się jeszcze surowiej. Policja wpada do szkół i pobiera próbki krwi dzieciom bez zgody rodziców, żeby "działać prewencyjnie" bo wiadomo, że jakiekolwiek środowiska religijne zawsze zagrażają "bezpieczeństwu" (samowoli) państwa. W katolickich kościołach państwowych nie można zacząć spotkania dopóki nie przyjdzie urzędnik państwowy który ocenzuruje nauczanie duchownych. Dlatego ludzie uciekają do podziemia. Pastor Wang Yi skazany w styczniu na 9 lat więzienia. Tak właśnie wygląda w praktyce świeckie państwo. Terror. Na zachodzie będzie to samo, poprawność polityczna.
Nie ma możliwości aby pogodzić moralność ateistycznego państwa z Biblią, bo ateistyczne państwo jako źródło prawa i moralności koliduje z biblijnym modelem moralności. Dlatego z czasem trzeba nazwać biblijnie nauczających duchownych homofobami albo terrorystami.
Chodzi o wykluczające się modele standardów moralnych (czyli de facto stanowienia prawa dla wszystkich obywateli): ateistyczne/świeckie państwo musi narzucić swoje standardy moralne nie-ateistom, żeby uniknąć nieustających konfliktów mających źródło w różnorodnych, kolidujących światopoglądach. Ateistyczne państwo NIE CHCE poddać prawa moralnego prawu pochodzącemu od Boga. Czy to Chiny, czy Szwecja - to nie ma znaczenia.