" (...) Ludzie, którzy toczyli pojedynki, mogli być przewrażliwieni czy wręcz ekscentryczni, ale był żywi, naprawdę żywi. Dlatego właśnie ginęli. Ich wrażliwość była autentyczna i intensywna, gdyż umieli czuć coś, czego ich wnuki już nie odczuwają - różnice między jedną rzeczą, a drugą. To bystrzejsze. nie zaś zmęczone oczy dostrzegą, że kolor niebieski nie jest bynajmniej taki sam jak zielony. Daltonista zobaczy te kolory jako jedną i tę samą szarość. To ostrzejszy, nie zaś przytępiony słuch, odbierze w mowie subtelną różnicę między naiwnością, a ironią lub między ironią, a zniewagą. Dla mniej subtelnego ucha wszystkie intonacje zabrzmią jednakowo, a przez to monotonnie. Mało kto pojmuje, że taki zanik różnicowania dokładnie odpowiada obecnej stępionej i zobojętniałej anarchii w dziedzinie moralności i manier. A zatem, niech współczesna dziewczyna nie szczyci się, że jej prababka byłaby zszokowana tym, co ona uważa za normalne. Może to oznaczać, że jej prababka była istotą pełną życia i wrażliwości, podczas gdy ona jest moralną paralityczką. (...)
Utrata odrazy do jednej rzeczy, a szacunku dla innej oznacza cofnięcie się do stanu wegetacji lub obrócenie się w pierwotny proch. A jednak już od kilkudziesięciu lat ten własnie kierunek jest szerzony w niemal całej naszej kulturze. Dyskusja na tematy obyczajowe zawsze wychodzą z cichego założenia, że kiedy już przyzwyczaimy się do chamstwa, będziemy zupełnie zadowoleni, stają się chamami. Nie twierdzę, że wszystkie rezultaty tego kierunku były złe, twierdzę jednak, że założenie jest złe od początku do końca. Człowiek może się bowiem przyzwyczaić do bycia dzikusem lub niewolnikiem, ale to wcale nie znaczy, że nie jest lepiej być obywatelem".
Powyższy cytat jest fragmentem rozdziału "O bezwstydzie" z książki G.K Chestertona "Obrona rozumu".