środa, 28 lutego 2018

Kobiety-księża w Kościele - C.S. Lewis

Mam absolutne poważanie dla tych, którzy chcieliby widzieć kobiety w roli księży. Myślę, że są szczerymi, pobożnymi i rozsądnymi ludźmi. Prawdę powiedziawszy, w pewnym sensie są oni zbyt rozsądni (…). Odczuwam pokusę stwierdzenia, iż proponowana zmiana uczyniłaby nas dużo bardziej rozsądnymi, „niemniej mało przypominalibyśmy wtedy Kościół”. 

Na pierwszy rzut oka cały rozsądek jest po stronie innowatorów. Mamy za mało księży. Poza tym okazało się, profesja po profesji, że kobiety świetnie radzą sobie z całą masą rzeczy, które kiedyś uważane były za wyłącznie męskie. Nikt spośród osób, czujących niechęć do tej propozycji, nie twierdzi, że kobiety mniej niż mężczyzn stać na pobożność, erudycję czy cokolwiek innego, co wydaje się konieczne w służbie duszpasterskiej. Co w takim razie poza uprzedzeniami spowodowanymi tradycją nie pozwala nam sięgnąć do ogromnych rezerw, które mogłyby napłynąć do stanu kapłańskiego, gdyby kobiety były tu tak traktowane, jak w wielu innych zawodach, na równi z mężczyznami? Przeciwnicy (także rodzaju żeńskiego) z początku nie są w stanie wykrzesać z siebie żadnego argumentu przeciwko temu potokowi zdrowego rozsądku, poza nieokreśloną niechęcią, uczuciem zażenowania, które im samym trudno jest zanalizować. 


Sądzę, że historia jasno pokazuje, iż reakcja ta nie płynie w żadnej mierze z pogardy wobec kobiet. Średniowiecze doprowadziło cześć dla jednej Kobiety do takiego punktu, że byłoby wręcz uprawnionym postawić zarzut, iż Najświętsza Maryja Panna stała się w oczach ówczesnych prawie „czwartą Osobą Trójcy Świętej”. Nigdy jednak, z tego co wiem, w ciągu wszystkich tych wieków nie przypisywano jej nic, co w najmniejszym stopniu przypominałoby urząd kapłański (…) 


Takie jest świadectwo Pisma Świętego i nie można przejść ponad nim, mówiąc, że to ówczesne stosunki skazywały kobiety na ciche, domowe życie. Istniały kobiety prorokinie. Pewien człowiek miał cztery córki, z których wszystkie prorokowały, to jest wygłaszały kazania. Prorokinie istniały również w czasach Starego Testamentu; prorokinie, nie kapłanki. 


W tym miejscu zwykły zdroworozsądkowy zwolennik reformy gotów zadać pytanie, dlaczego kobiety, skoro mogą wygłaszać kazania, nie mogą wykonywać całej pozostałej części pracy kapłana. To pytanie pogłębia zażenowanie z mojej strony. Zaczynamy odczuwać, że tym, co naprawdę dzieli nas od naszych przeciwników, jest różnica w znaczeniu, jakie oni i my nadajemy słowu „ksiądz/pastor”. Im więcej mówią (a mówią słusznie) o kontemplacji kobiety w administracji, o ich umiejętności taktownego i pełnego wyrozumiałości doradzania, o ich naturalnym talencie potrzebnym do „wizytowania”, tym bardziej odnosimy wrażenie, że zapominają o głównej sprawie. Dla nas ksiądz/pastor jest przede wszystkim przedstawicielem, podwójnym przedstawicielem, który reprezentuje nas przed Bogiem, a Boga przed nami, Jesteśmy tego nauczonymi świadkami w kościele. Jednym razem kapłan odwrócony do nas tyłem – twarzą na wschód – mówi do Boga w naszym imieniu; to znów odwraca się twarzą do nas i mówi w imieniu Boga. Nie mamy nic przeciwko temu, żeby kobieta wykonywała pierwszą czynność: cały problem dotyczy tej drugiej. Lecz dlaczego? Z pewnością nie dlatego, że musi ona, czy choćby może, być mniej święta, mniej życzliwa dla ludzi czy głupsza niż mężczyzna. Jeżeli o to chodzi, może ona ujawniać „podobieństwo Boże” na równi z mężczyzną, a dana kobieta dużo bardziej niż dany mężczyzna. Być może lepiej zrozumiemy, w jakim sensie nie może ona reprezentować Boga, jeżeli spojrzymy na prawdę od drugiej strony. 


Przyjmijmy, że reformator przestaje mówić, iż dobra kobieta może być podobna dla Boga, i zaczyna głosić, że Bóg jest podobny do dobrej kobiety. Przypuśćmy, ze twierdzi, iż moglibyśmy tak samo dobrze modlić się „Matko nasza, któraś jest w Niebie”, jak „Ojcze nasz”. Załóżmy, że sugeruje on, iż Wcielenie mogłoby tak samo przybrać formę żeńską, jak i męską, a Druga Osoba Trójcy Świętej mogłaby być równie dobrze nazywana Córką jak Synem. Przypuśćmy w końcu, że mistyczne zaślubiny byłyby odwrócone, że Kościół byłby panem młodym, a Chrystus panną młodą. Wszystko to, jak mniemam, zawiera się w twierdzeniu, że kobieta może reprezentować Boga tak, jak czyni to ksiądz. 


Gdyby wszystkie te założenia zostały kiedykolwiek wprowadzone w życie, niewątpliwie zapoczątkowalibyśmy inną religię. W historii czczono oczywiście boginie, a wiele religii miało kapłanki. Były to jednak religie o zupełnie innym charakterze niż chrześcijaństwo. Pomijając zażenowanie czy nawet przerażenie, które budzi w większości chrześcijan idea przerabiania całego teologicznego języka na rodzaj żeński, można by zapytać z pozycji zdrowego rozsądku: „Dlaczego nie?” Skoro Bóg faktycznie nie jest istotą biologiczną i nie posiada płci, czy ma znaczenie, czy mówimy On czy Ona, Ojciec czy Matka, Syn czy Córka


Chrześcijanie jednak uważają, że Bóg sam nauczył nas, jak się do Niego zwracać. Powiedzenie, iż jest to bez znaczenia, równałoby się stwierdzeniu, że cała ta obrazowość rodzaju męskiego nie jest natchniona, że jest czysto ludzkiego pochodzenia lub też że – mimo swego natchnionego charakteru – jest całkowicie arbitralna i nieistotna. Z całą pewnością nie można tego przyjąć, a jeśli tak, to nie jako argument przemawiający za chrześcijańskimi kobietami- księżmi, lecz przeciwko chrześcijaństwu. Niewątpliwie opiera się to również na powierzchownej ocenie obrazowości. Abstrahując od religii, wiemy z naszych doświadczeń w dziedzinie poezji, że obraz i percepcja przylegają do siebie ściślej, niż zdrowy rozsądek jest to w stanie uznać, że życie religijne dziecka, które by nauczono modlić się do Matki w Niebie, byłoby radykalnie różne od życia religijnego dziecka chrześcijańskiego. A tak jak obraz i percepcja pozostają w organicznej jedności, tak samo dla chrześcijanina trwają w takiej jedności ludzkie ciało i ludzka dusza. 


Innowatorzy w gruncie zakładają, że płeć jest czymś powierzchownym, nie mającym znaczenia dla życia duchowego. Stwierdzenie, że mężczyźni i kobiety w tym samym stopniu nadają się do jakiegoś zawodu, implikuje, iż dla celów tego zawodu płeć jest obojętna. W tym kontekście traktujemy obie płcie jako rodzaju nijakiego. Kiedy państwo rozrasta się jak ul czy mrowisko, potrzebuje coraz większej liczby pracowników, których można traktować tak, jakby byli rodzaju nijakiego. Może to być koniecznością w naszym świeckim życiu, lecz w życiu chrześcijańskim musimy wrócić do rzeczywistości. Tu nie jesteśmy homogenicznymi jednostkami, lecz odmiennymi i dopełniającymi się członkami mistycznego ciała. Lady Nunburnholmie twierdziła, że równość mężczyzn i kobiet jest zasadą chrześcijańską. Nie pamiętam żadnego tekstu w Piśmie Świętym, ani u Ojców Kościoła, u Hookera czy w naszej Prayer Book, który by to stwierdzał, lecz nie o to w tym miejscu chodzi. Istota sprawy polega na tym, że o ile „równy” nie znaczy „zamienny”, to równość nie ma nic do święceń kobiet. Ten rodzaj równości, który zakłada, że równi są zamienni (jak żetony czy identyczne maszyny), jest w przypadku ludzi fikcją prawną. Może to być przydatna fikcja prawna, lecz w Kościele odwracamy się plecami do fikcji. Jednym z celów, dla których płeć została stworzona, było symbolizowanie nam ukrytych spraw Bożych. Jedną z funkcji małżeństwa kobiety i mężczyzny jest wyrażenie natury jedności między Chrystusem, a Kościołem. Nie jesteśmy upoważnieni do tego, by zamieniać miejscami namalowane przesz Boga na płótnie naszej natury żyjące i brzemienne znaczeniem figury, tak jakby były zwykłymi figurami geometrycznymi. 


Zdrowy rozsądek określi to wszystko jako „mistyczne”. No właśnie! Kościół twierdzi, że jest zwiastunem Objawienia. Jeżeli twierdzenie to jest fałszywe, to opowiemy się nie za wprowadzeniem kapłanek, lecz za rezygnacją z kapłanów. Jeżeli zaś jest ono prawdziwe, to będziemy oczekiwać znalezienia w Kościele elementu, który niewierzący nazwą irracjonalnym, a wierzący ponadracjonalnym. Trzeba, żeby było w tym coś nieprzejrzystego dla naszego rozumu, a mimo to niesprzecznego z nim – tak jak nieprzejrzyste są sprawy płci i zmysłów na płaszczyźnie naturalnej. I to jest moment rozstrzygający. Kościół anglikański może pozostać Kościołem tylko pod warunkiem, że zachowa ten przejrzysty element. Jeżeli z niego zrezygnujemy, jeżeli pod pręgierzem oświeconego zdrowego rozsądku zatrzymamy tylko to, co można uzasadnić kryteriami roztropności i wygody, to zamienimy Objawienie na stare widmo religii przyrody. 


Przykre jest, że będąc mężczyzną, muszę domagać się uznania przywileju, czy też ciężaru, jaki chrześcijaństwo nakłada na moją płeć. Jestem najzupełniej świadomy tego, jak bardzo większość z nas nie nadaje się obecnie i nie nadawała się w przeszłości do objęcia miejsca dla nas przeznaczonego, ale jak mówi stare wojskowe powiedzenie: „Salutuje się mundurowi, a nie temu, kto go nosi.” Tylko ten, kto nosi „męski mundur” może (tymczasowo do Paruzji) reprezentować Pana wobec Kościoła, ponieważ dla Niego wszyscy jesteśmy zbiorowo i indywidualnie, rodzaju żeńskiego. My, mężczyźni możemy często być bardzo złymi księżmi. Dzieje się tak dlatego, że jesteśmy niedostatecznie męscy. I kiepskim lekarstwem zdaje się wzywać na pomoc te, które zupełnie nie są męskie. Jakiś mężczyzna może być bardzo złym mężem; nie da się jednak naprawić tej sytuacji przez próbę odwrócenia ról. Może być złym męskim partnerem w tańcu. Lecz jedyna na to rada, żeby mężczyźni z większą pilnością uczęszczali na kursy tańca, a nie iżby cała sala balowa musiała odtąd ignorować różnice płci i traktować wszystkich tancerzy jakby byli rodzaju nijakiego. Byłoby to oczywiście wybitnie rozsądne, cywilizowane i oświecone, niemniej raz jeszcze „mało przypominałoby bal” (…). 


Tu nie możemy mieszać, czy przestawiać tak wiele. W przypadku Kościoła rzecz idzie jeszcze dalej ponieważ mamy do czynienia z mężczyznami i kobietami nie jedynie jako przejawami natury, lecz jako żywymi budzącymi lęk cieniami tych rzeczywistości, które znajdują się całkowicie poza naszą kontrolą i w dużym stopniu poza zasięgiem naszej bezpośredniej wiedzy. Należałoby też raczej powiedzieć, że to nie my mamy do czynienia z nimi, lecz (jak się wkrótce dowiemy, jeżeli będziemy zbyt wścibskimi), że to one mają do czynienia z nami. 


Niniejszy tekst to obszerna część eseju C.S. Lewisa pt. "Kobiety-księża w Kościele", który opublikowany został w jego książce „Bóg na ławie oskarżonych”. 


W temacie święceń kobiet na urząd duchownego polecam również wpis na blogu: "Dlaczego pastorami są mężczyźni?"