Powyższe stwierdzenia nie są rzadkością wśród (świadomie
chciałoby się powiedzieć) wierzących chrześcijan. Przekonanie o potrzebie
odpowiednio wykształconej „świadomości” jako warunku wiary i otrzymania Bożych
darów (wiary, sakramentów, członkostwa w Kościele, a nawet zbawienia) jest
bardzo enigmatyczne i w zasadzie jest nową dyskusją w Kościele. Definiowanie
wiary w kategoriach odpowiednio wykształconego intelektu i świadomości to
dziedzictwo oświeceniowego kultu rozumu oraz owoc wpływu nowoczesnej
psychologii na chrześcijaństwo. Czym jest owa „świadomość”? Co Biblia mówi na
ten temat? Czy więcej o niej dowiemy się studiując Nowy Testament czy dzieła
takich postaci jak Carl Gustav Jung, Wilhelm
Wundt, Erich Fromm, Abraham Maslov czy Sigmund Freud? Teorię którego z nich
uznamy za kanoniczną definicję „świadomości”?
„Świadomość” powszechnie jest definiowana jako podstawowy i
fundamentalny stan psychiczny, w którym
jednostka zdaje sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych,
takich jak własne procesy myślowe oraz
zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym i jest w stanie reagować na nie.
Przez pojęcie "świadomość" można rozumieć wiele stanów - od zdawania
sobie sprawy z istnienia otoczenia, istnienia samego siebie, poprzez świadomość
istnienia swojego życia psychicznego aż po świadomość świadomą samej siebie. (źródło:
wikipedia.pl)
Prof. Leon Drobnik - kierownik
Kliniki Anestezjologii, Intensywnej Terapii i Leczenia Bólu oraz oddziału
klinicznego Szpitala Uniwersyteckiego im. Heliodora Święcickiego Poznaniu stwierdził: „Bardzo często
chorzy, którzy przebywają na oddziałach intensywnej terapii nie mogą reagować,
dlatego nie wiemy czy są świadomi czy nie. Wszystkie wyniki i obrazy mówią, że nie powinni być świadomi, a czasem
łza wypływająca spod powieki mówi, że ten ktoś słyszy i rozumie, tylko nie może
dać odpowiedzi”. Przytoczył
on historię mężczyzny, który 14 lat przebywał w domu opieki w stanie
wegetatywnym i został "przetestowany" przez naukowców w rezonansie
magnetycznym. - Zadano mu dwa pytania z życia osobistego, na które mógł
odpowiedzieć tylko "tak" lub "nie". Okazało się, że jego
mózg zareagował tak samo jak mózg osoby zdrowej. Wszyscy byli przerażeni -
opowiadał mówca. - Zamknięty w swoim
pałacu: słyszał, rozumiał, czuł, ale nie mógł zareagować. Był jak na
wierzchołku szklanej góry, do której nie mamy dostępu - dodał. (źródło: deon.pl)
Posługiwanie się kategorią „świadomości” kiedy mówimy o
biblijnej wierze i więzi człowieka z Bogiem jest bardzo ryzykowną postawą. Sama
Biblia nie tylko nie zachęca nas do tego, lecz daje również przykłady, które
powinny spowodować w nas wielką powściągliwość przed operowaniem kategorią
„świadomości” w ocenie tego, kogo powinniśmy uznać za naszego brata i siostrę w
Chrystusie.
Czy Jan Chrzciciel spełniał wymogi odpowiedniej
„świadomości” gdy poruszył się z radości w łonie Elżbiety na pozdrowienie Marii
i został napełniony Duchem Świętym (Łk 1.41-44)? Czy Dawid był wystarczająco „świadomy”, by
mógł mieć więź z Bogiem od łona matki i narodzin, o której śpiewał w Psalmach
będących natchnionym śpiewnikiem Kościoła (Ps 22.10-11; Ps 71.5-6)? Czy rodzic noszący na rękach, mówiący lub śpiewający
swojemu 2-miesięcznemu niemowlęciu komunikuje się z „nieświadomym człowiekiem”,
a jego gesty, słowa, ton i donośność głosu nie mają żadnego znaczenia? Niebo
nie ma problemu z tymi, którzy wymykają się naszym definicjom „świadomej” wiary
(więcej na ten temat zobacz: TUTAJ).
Przez kilka lat pracowałem z osobami upośledzonymi
umysłowo, które nie były w stanie komunikować się w werbalny sposób. Owszem,
nie były w stanie wymienić ksiąg Nowego Testamentu lub znaczenia Wieczerzy Pańskiej.
Lubiły jednak gdy grałem i śpiewałem im kolędy lub czytałem historie o Bożym
Narodzeniu. Momentalnie milkły i słuchały. Parę lat temu na kilku nabożeństwach
odwiedziła nas wierząca mama z upośledzoną umysłowo i fizycznie córką, która
została ochrzczona w innym Kościele. Z radością zaprosiliśmy obie (mamę i
córkę) do chleba i wina przy Stole Pańskim. Nie badaliśmy stanu „świadomości”
chorej dziewczynki, IQ, ani stopnia reakcji w zewnętrzne bodźce. Boże zbawienie
i Jego dary są zarówno dla zdrowych i chorych, dużych i małych. „Nie
zabraniajcie im przychodzić do mnie”.
Biblijnym kryterium przynależności do Chrystusa nigdy nie
jest odpowiednio wykształcona świadomość, lecz łaska, którą Bóg obejmuje
człowieka. Wiara jest dziełem Ducha Świętego, nie zaś funkcją odpowiednio
wykształconego umysłu. Jest nadprzyrodzonym dziełem Boga, dla którego duchowo
martwe serce i duchowo martwy umysł nie są problemem. Podobnie jak ich wiek lub
stan zdrowia. Duch Święty ma moc przekraczania barier i murów nawet tych, na których
człowiek wywiesił tablice z podpisem: „wstęp wzbroniony” lub „niemożliwe”.
Pytanie, które powinno nas interesować kiedy mówimy o więzi
z Chrystusem nie brzmi: „czym jest świadomość?” lub: „czy świadomość tej osoby
jest odpowiednia?” Bóg nie każe nam zadawać tego rodzaju pytań. Biblia zachęca
do zadania innego pytania: czy wierzysz Jezusowi? I kiedy dana osoba nie
jest w stanie nam o tym samodzielnie opowiedzieć, to powinniśmy zwrócić się
do Boga – co On nam mówi na temat tej osoby w Piśmie Świętym? Co On
nam mówi na temat małych dzieci, osób niepełnosprawnych lub upośledzonych w
chrześcijańskich domach? Nie milczy na ten temat (wpisy na ten temat TUTAJ
oraz TUTAJ).
Jakiś czas temu słyszałem o przypadku przyjęcia do jednego
z ewangelicznych kościołów pełnoletniego mężczyzny na podstawie chrztu „w wieku
świadomym”. Kilka lat później uległ on poważnemu wypadkowi, którego rezultatem
były trwałe uszkodzenia mózgu. Od tamtej pory mężczyzna nie był w stanie
komunikować się z otoczeniem, ani samodzielnie poruszać. Reakcją starszych
zboru było... skreślenie go z listy członkowskiej i odsunięcie od Wieczerzy
Pańskiej (sic!). Uzasadniano to faktem, że ów człowiek nie jest w stanie nadal
„świadomie” wyznawać wiary w Jezusa, głosować i sięgać po chleb i wino
rozumiejąc w czym uczestniczy.
Myślę, że jest to obraz poważnie wykrzywiający przesłanie
Ewangelii. Jest anty-ewangelią, ilustracją zbawienia z uczynków i elitarnego
Kościoła rozumianego jako społeczność zdrowych, dorosłych, mówiących i
sprawnych.
Wierzę w Pana Jezusa zarówno gdy piszę te słowa, jak i
wtedy, gdy jem, śpiewam, gram i czytam. Należę do Niego gdy "jestem świadomy" i
czuwam, ale również gdy śpię i "nie jestem świadomy" tego co się dzieje
wokół mnie. Będę do niego należał gdy
stracę przytomność lub zapadnę w śpiączkę. Bóg nikogo nie usuwa ze społeczności
świętych z tego powodu. Chrystus trzyma mnie przy sobie niczym dobry Pasterz.
Moja przynależność do Niego, dary, które mi udziela (pożywienie, ubranie, sakramenty, schronienie, wspólnota
itp.) nie są funkcją mojej „świadomości”, lecz Jego łaski, którą objął również
chorych, małych, upośledzonych. I nie są bez znaczenia, tak jak śpiew mamy do
jej miesięcznego dziecka.
Konieczność
posiadania tzw. „świadomej” wiary przypomina błąd Galacjan, dla których wiara
Chrystusa to za mało. Biblijna wiara, więź z Chrystusem nie jest funkcją tzw.
"świadomości", sprawnego umysłu, odpowiednio wykształconego mózgu,
lecz owocem Bożej łaski, która sprawia, że duchowo martwy człowiek jest
ożywiony i bez względu na to czy czuwam, czy śpię, w zdrowiu, w chorobie jestem
złączony z Chrystusem i nikt oraz nic nie wydrze mnie z Jego ręki (Jn
10.28-29).