Oto dwa krótkie pytania (i odpowiedzi), które często mam okazję usłyszeć - o miejsce ewangelizacji i modlitwy w kalwinizmie.
Pyt. 1. Jeśli kalwinizm jest prawdą, to po co ewangelizować? Wszak Bóg i tak zbawi tych, których wybrał.
Odp. To tak jakby zapytać: jeśli i tak developer zbuduje tu dom, to po co robotnicy mają kopać i używać dźwigu? Bóg używa zwiastowania Słowa jako narzędzia służącego realizacji Jego celów. Posługuje się w tym celu niedoskonałymi, grzesznymi ludźmi (np. droga Chrystusa na krzyż).
Pyt. 2. Jeśli kalwinizm jest prawdą, to po co się modlić, skoro i tak wszystko jest już zaplanowane?
Odp. Po pierwsze: Z modlitwą jest jak z głoszeniem. Jest ona narzędziem, poprzez które Bóg upodobał sobie, by Jego odwieczne zamiary były realizowane. Modląc się nie przekonujemy Pana Boga do zmiany zdania, raczej mamy przywilej współuczestniczyć w Jego dziele przemiany nas, ludzi, świata. Jeśli np. Bóg chce, aby na moim podwórku urosło drzewo, to zwykle chce również, abym je zasadził. Skoro Bóg zechciał, abym miał dzieci, to zechciał również abym znalazł ich mamę :) Po drugie: problem jest dokładnie odwrotny. Jeśli kalwinizm nie jest prawdą, to po się modlić? Pozostają słowa: "Panie Boże, bądźże proszę dżentelmenem i nie wtrącaj się w nasze wybory. Każdy zrobi to, co sam uzna za słuszne, proszę nie przeszkadzaj". Na szczęście nie znam chrześcijan, którzy modlą się w ten sposób.