Gdy chrześcijanin zastanawia się: co w danej sytuacji zrobiły Pan Jezus – pamiętajmy, że jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: powywracałby stoły wekslarzy. Zaś wśród wywróconych stołów może się znaleźć i nasz, kościelny.
Kościół został powołany do czynienia uczniami Chrystusa wszystkie narody (Mt 28.18-20), co zawiera w sobie odważną, przepełnioną miłością ocenę zgniłych i bezbożnych schematów kulturze, ale i odważną, przepełnioną miłością ocenę zgniłych i bezbożnych schematów w… Kościele.
Słowo Boże w pierwszej kolejności dotarło do Kościoła, zostało dane Kościołowi, by tenże był nim oczyszczany. Większość listów apostolskich to pouczenia dotykające problemów w samym Kościele, nie zaś na cesarskim dworze (choć i o tym Biblia nie milczy).
Dlaczego o tym piszę?
W minionym tygodniu rzymskokatolicki ksiądz, wysoko postawiony urzędnik Kongregacji Nauki Wiary ks. Krzysztof Charamsa przyznał się do bycia w homoseksualnym związku ze swoim partnerem.
Redaktor T. Terlikowski skomentował ten fakt pisząc: „To cud, albo realny dowód na istnienie homolobby, że taki człowiek był urzędnikiem Kongregacji i wykładowcą uniwersytetów papieskich”.
Amen na to. Cud zostawmy Panu Bogu i Jego niezbadanym wyrokom. Zajmijmy się drugą opcją. Jeśli homolobby (wśród wpływowych duchownych) istnieje i ma się całkiem dobrze (o czym pisał również m.in. ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski), to może się okazać, że skoro praktykującym homoseksualistą może być urzędnik Kongregacji Nauki Wiary i wykładowca uniwersytetów papieskich, to mogą nimi być także kardynałowie mający wpływ na wybór papieża.
Przesada? Gorszące? Zadam więc pytanie: czy istnieje mechanizm, który skutecznie eliminuje możliwość, aby (czynny lub bierny) homoseksualista został wysoko postawionym, wpływowym urzędnikiem kościelnym mającym wpływ na doktrynę kościelną oraz jej wykład? Czy istnieje mechanizm skutecznie demaskujący homoseksualną orientację i praktykę oraz pozbawiający tego typu osoby wpływu na Kościół?
Odpowiedź najwyraźniej już znamy.
A gdybym dodał, że papież w reakcji na problem homoseksualizmu w Kościele odpowiada słowami: „Jeśli ktoś jest homoseksualistą i z dobrą wolą poszukuje Boga, kimże jestem, by go oceniać”? I bynajmniej nie chodzi mi o 1001 interpretację słów papieża. Chodzi raczej o to, że słodki, uśmiechnięty, cukierkowy, uniwersalista Franciszek dobrze wpisuje się w obraz słodkiego, uśmiechniętego, rozanielonego ks. Krzysztofa Charamsy.
Słucham wypowiedzi ks. Charamsy. To co bije z nich najdonośniej to nie słowa, lecz ton głosu, mimika twarzy, gestykulacja. Wszystko to – nawet przy wyciszonym głośniku – komunikuje wszem i wobec na temat jego seksualnej orientacji. Nie powiem niczego odkrywczego stwierdzając, że pod wieloma względami to, co nazwalibyśmy kapłańską formacją, kapłańskim sposobem bycia, mówienia (a więc rażąca zniewieściałość i sztuczność w tonacji głosu, śpiewie, gestykulacji itd.) jest formowaniem środowiska zniewieściałych mężczyzn atrakcyjnego dla zniewieściałych mężczyzn oraz mężczyzn o homoseksualnych skłonnościach.
O homolobby i pedofilii w Kościele Rzymskokatolickim (wśród nisko oraz wysoko postawionego duchowieństwa) mówi się coraz częściej i coraz głośniej. Jeśli krytykę i dezaprobatę tych faktów ktoś uznaje za niesprawiedliwe szykany i sączenie jadem, to oczywiście ma to głęboki związek z prześladowaniami, zapowiadanymi przez Pana Jezusa i Apostołów (Mt 5.10; 2 Tm 3.12). Jednak prześladowaniami skierowanymi nie w tę stronę, w którą niektórzy by chcieli. Prześladowanymi częściej stają się ci chrześcijanie, którzy mają odwagę o tym mówić, piętnować i oceniać, zaś prześladowcami stają się ci, którzy wołają o „pokój” między owcami, a wilkami, o nie jątrzenie i miłość bratnią. Jednak Kościół, który chroni i broni obecności wilków jest Kościołem, który nienawidzi owiec.
Kościół Katolicki to stary Kościół prowadzony przez starych kawalerów – w znacznej mierze przez zniewieściałych kawalerów, którzy fałszywie zostali pouczeni i jako wierni synowie Kościoła sami fałszywie nauczają – że powołanie do służby duszpasterskiej jest równoznaczne z powołaniem do celibatu (czego Bóg w Piśmie Św. nigdy nie robi). Oczywiście współczesny protestantyzm ma również swoje wyzwania. Gdy jednak jestem pytany o protestancki liberalizm, luterańskie lub charyzmatyczne kobiety-pastorki, anglikańskich biskupów-gejów – moją odpowiedzią jest Reformacja, a więc historyczny protestantyzm będący powrotem do autorytetu Pisma Świętego we wszystkim. Na podobnej zasadzie moją odpowiedzią na protestancki legalizm, liturgiczne luzactwo, charyzmatyzm, ewangeliczną anty-historyczność, anty-sakramentalność jest Reformacja.
Odpowiedzią na protestancki modernizm jest G.K. Chesterton. Odpowiedzią na katolickie zabobony i niemoralność jest C.S. Lewis. Odpowiedzią nafundamentalistyczną hermeneutykę biblijną jest J.R.R. Tolkien. Problem w tym, że niczym Eustachy z Narnii większość z nas-chrześcijan czyta niewłaściwe książki. Zamiast czytać o smokach, rycerzach, uwolnionych dziewczynach chrześcijanie czytają książki o proroczym namaszczeniu, proroczym uwielbieniu, proroczych szkołach i innym tego typu śmietniku.
Czy pisząc to i używając zdecydowanych stwierdzeń – podsycam i akcentuję podziały w Kościele XXI wieku? W wieku „miłości”, w erze Wodnika, w okresie szukania jedności bez prawdy, który w wydaniu współczesnego chrześcijaństwa staje się okresem miałkiego sentymentalizmu, różowej miłości, wieczorów chrześcijańskich mantr i teologicznej papki?
W pewnym sensie tak, podsycam i akcentuję podziały ponieważ uważam, że tego typu chrześcijaństwo jest obrazą dla Chrystusa – Boga, który kocha. Boga, którego miłość nie jest tkliwym, sentymentalnym wołaniem o prawo gejów do kochania, prawo ateistów do zbawienia bez nawrócenia, prawo człowieka do niesłuchania o Bożym sądzie. Jego miłość jest pełnym mocy poświęceniem siebie, służbą w miłości człowiekowi, która odsuwa go od czeluści piekła, zniszczenia i przemienia, uzdalnia do wstępowania w Jego ślady.
Współczesna „era miłości” jest erą wypaczonej miłości, „miłości” jedynie w cudzysłowie, która śmierdzi wonią rozkładającego się człowieczeństwa, odwagi, poświęcenia, szlachetności, miłości, która zapiera się siebie zamiast mówić: „Ja też chcę! Też mi się należy!”
Owszem, to o czym piszę nie pomaga w dialogu z „normalnymi duchownymi”. Nawet tymi, którzy nie pochwalają stylu życia Ks. Charamsy i homolobby w Kościele. Racja. To nie pomaga w dialogu z „normalnymi duchownymi”, ale jedynie tymi, którzy uważają, że jedyną przestrzenią dla dyskusji o grzechach Kościoła są przyciemnione gabinety kościelne lub lewicowe media, a nie kościelna ambona, rynek, kawiarnia i dom pełen gości.
Niedługo święto Reformacji (31.10.). Czas, by sceptycy dołączyli i wypili z nami piwo. Za Kościół. Za Kościół odnawiany Słowem Chrystusa. Za nowy Boży podział w Kościele: oddzielenie się od seksualnej niemoralności, doktrynalnych błędów, obyczajowych grzechów, hipokryzji, bierności, obojętności na niesprawiedliwość. Zatem: na zdrowie! Za reformację w Kościele!