Jakiś czas temu przyjaciółka zapytała mnie co myślę o opowiadaniu świadectw podczas niedzielnego nabożeństwa?
Zacznę krótko: jestem przeciwny. Nie dlatego, iż uważam
świadectwa za złe i szkodliwe. Nic z tych rzeczy. Wręcz przeciwnie: uważam, że
mają one swoją wartość i mogą stanowić źródło wielkiej zachęty dla słuchaczy. O
co więc chodzi? Pozwólcie, że wyjaśnię:
Na początek dwa słowa o randze tematu. Oczywiście nie jest to kwestia, która powinna powodować kruszenie kopii w Kościele, a tak się niestety dzieje. Zdarzają się sytuacje, gdy ludzie opuszczają wspólnoty w kłótliwej atmosferze z powodu braku dania im możliwości opowiadania świadectw w niedzielny poranek. Z drugiej strony sprawa dotyczy sposobu w jaki zbliżamy się do Boga, stąd nie powinna być przemilczana lub zbywana nonszalanckim lekceważeniem. Dlatego zachęcałbym, by dyskusja na ten temat odbywała się w duchu zrozumienia i bratniej miłości.
Zdefiniujmy zatem pojęcia. Większość świadectw to ciekawe historie szczerych chrześcijan na temat ich przeżyć z Bogiem. Nabożeństwo natomiast to miejsce, gdzie przede wszystkim mówi Pan Bóg. Pastor, który prowadzi nabożeństwo, zwiastuje Słowo Boże i sprawuje sakramenty występuje nie w swoim imieniu, lecz jako usta Chrystusa oznajmiające Bożą wolę. Z tego powodu cała liturgia, porządek nabożeństwa, treść kazań powinny być teocentryczne i chrystocentryczne.
Zdefiniujmy zatem pojęcia. Większość świadectw to ciekawe historie szczerych chrześcijan na temat ich przeżyć z Bogiem. Nabożeństwo natomiast to miejsce, gdzie przede wszystkim mówi Pan Bóg. Pastor, który prowadzi nabożeństwo, zwiastuje Słowo Boże i sprawuje sakramenty występuje nie w swoim imieniu, lecz jako usta Chrystusa oznajmiające Bożą wolę. Z tego powodu cała liturgia, porządek nabożeństwa, treść kazań powinny być teocentryczne i chrystocentryczne.
W wielu świadectwach Bóg, owszem, jest obecny, jednak jest to
cały czas opowieść człowieka o Bogu i o nim samym, gdzie dominuje „ja”,
które uwierzyło lub doświadczyło Boga: „Urodziłem się w obojętnej religijnej
rodzinie”, „Stoczyłem się na życiowe dno”, „Byłem uzależniony od alkoholu,
seksu i narkotyków”, „Doświadczyłem Boga”, „Spotkałem Boga”, „Nawróciłem się do
Boga”, „Rozpocząłem nowe życie” itd. Ja, ja, ja, ja.
Nabożeństwo, którego istotą jest odnowienie przymierza Boga z
człowiekiem, nie powinno być kontekstem, które stawia człowieka i jego
przeżycia (mniej lub bardziej sprawdzalne) w centrum uwagi. Nawet jeśli źródłem
tych przeżyć jest Bóg. Biblia nie zobowiązuje nas, byśmy wierzyli w treść
przeżyć. Słysząc je możemy odpowiedzieć: „Amen!”. Jednak mamy również wolność,
by odpowiedzieć: „Ciekawe” lub „Hm, nie wiem. Nie mam pojęcia”, a nawet
„Pięknie budujesz napięcie, bracie”. Świadectwa nie posiadają atrybutu
natchnienia, bezbłędności, prawdziwości. Dlatego nie powinny być opowiadane zza
niedzielnej kazalnicy z tego samego powodu, co nie powinna być z niej czytania
książka autorstwa szczerego chrześcijanina. Nie głosimy człowieka, jego
poglądów, przemyśleń, historii, przeżyć. Nasza wiara spoczywa na czymś dużo
pewniejszym, bardziej spolegliwym i trwałym: Bogu i Jego Słowie. Nabożeństwo
jest kontekstem zwiastowania Bożych, nie zaś ludzkich świadectw.
Publiczne zgromadzenia ludu Bożego (Kościoła) w Starym i
Nowym Testamencie to spotkanie „z” Bogiem, nie zaś „o” Bogu. To
nie spotkanie ludzi dyskutujących o Panu Bogu. To spotkanie Chrystusa z
Kościołem, podczas którego Oblubieniec w liturgicznym dialogu komunikuje się z
Oblubienicą poprzez usta (czytane i głoszone Słowo Boże) i ręce (Wieczerza
Pańska, błogosławieństwo) powołanego do tego sługi (pastora, księdza).
Oblubienica zaś odpowiada wdzięcznym, głośnym Amen, wspólną modlitwą,
wspólnym śpiewem, wspólnym wyznaniem wiary, wspólnym wyznaniem grzechów,
wspólną ofiarnością, i wspólną postawą ciała (wznoszone ręce, klękanie, stojąc
itd.).
Podczas nabożeństwa nie gromadzimy się, by słuchać ludzkich
świadectw o Bogu. Gromadzimy się, by słuchać Bożych świadectw o
człowieku i o Nim samym. (1 Kor 2.1; 1 Jn 5.9).
Praktyka świadectw podczas nabożeństwa prócz wznoszonego
piedestału dla człowieka w miejsce Boga niesie ze sobą jeszcze dwa
niebezpieczeństwa: wyzwala i utrwala głód słuchania historii, które zapierają
dech w piersiach słuchaczy. Skutek jest taki, że przy braku „ognistych”
świadectw ludzie nabierają przekonania, że stają się martwą wspólnotą, która
nie doświadcza na co dzień działania żywego Boga. „Hej, naprawdę nikt z nas
niczego nie przeżył z Bogiem?”. „Naprawdę Bóg jest żywy tylko u sąsiadów?”
To z kolei prowadzi do innej specyficznej tendencji:
opowiadania... wszystkiego - począwszy od świadectwa o zagubionym i
odnalezionym smartfonie (co urasta do rangi cudu), a skończywszy na historii o
tym, jak Bóg wniósł w serce opowiadającego ogromny pokój i komfort o 13.30 tuż
po przerwie na lunch w pracy. Oczywiście świadectwa o przynagleniu Ducha
Świętego, by podzielić się ewangelią lub traktatem ewangelizacyjnym w tramwaju
stanowią połowę opowiadanych historii.
Chciałbym zostać dobrze zrozumiany. Oczywiście jest miejsce
na opowieści o naszych przeżyciach z Bogiem: czy to w zorganizowanym
czasie po zakończeniu nabożeństwa, czy to podczas wieczorów świadectw lub na
grupach domowych. Powinniśmy jedynie rozpoznać, że zdefiniowanie danej rzeczy
jako dobrej nie oznacza automatycznego wpasowania jej do każdego
kontekstu. Docenienie walorów muzyki jazzowej lub rockowej jeszcze nie oznacza,
że jest to odpowiednia stylistyka podczas ceremonii pogrzebowej.