Prezydent Obama komentując decyzję na swoim Twitterze napisał: "To duży krok w naszym marszu ku równości. Gejowskie i lesbijskie pary mają teraz prawo do małżeństwa, tak jak wszyscy inni”. Wpis okrasił tagiem #LoveWins (miłość zwycięża) wraz z serduszkiem w kolorach tęczy LGBT.
Prezydent Obama się myli. Homoseksualiści, jak każdy inny obywatel USA, mieli i mają prawo do zawarcia małżeństwa - zawierając ślub z osobą odmiennej płci. Oczywiście z powodu braku takiego pragnienia nie wstępowali w związki małżeńskie, co w żadnym stopniu nie było względem nich (oraz kogokolwiek) dyskryminujące.
Decyzja Sądu Najwyższego USA nie zmienia tu niczego - poza dwiema kwestiami:
1. Ignorancją Sądu Najwyższego USA. Ten bowiem postanowił nie tyle nadać prawa małżeńskie ciemiężonym, lecz zaczął majstrować przy definicji małżeństwa. Jednak w jakikolwiek sposób Sąd Najwyższy lub władze państwa będą definiowały naturę relacji między dwiema (dlaczego mamy się ograniczyć do tej ciasnej, dyskryminującej cyfry?) osobami tej samej płci - z pewnością nie będzie to małżeństwo. Jakąkolwiek publiczną przysięgę złożą względem siebie osoby homoseksualne - nie będzie to ceremonia konstytuująca małżeństwo.
2. Drugą konsekwencją jest przysługa dla Kościoła. Polega ona na konieczności jednoznacznego wyrażenia wiary w ponadczasową prawdomówność Bożego Słowa oraz klarownego wyartykułowania przez Kościół biblijnego stanowiska w temacie małżeństwa. Na podobnej zasadzie działały herezje chrystologiczne w historii. To właśnie herezje Ariusza, Sabeliusza, Nestoriusza, doketystów itd. zmusiły Kościół do jednoznacznego zdefiniowania biblijnych prawd na temat bóstwa i człowieczeństwa Chrystusa, Jego natury relacji z Ojcem i Duchem Świętym, czego owocem są choćby Nicejsko-Konstantynopolita
Herezje i rozprzestrzenione błędy w Bożej opatrzności, posłużyły jako narzędzia do ekspozycji biblijnego nauczania. Na podobnej zasadzie służą Kościołowi oraz społeczeństwu herezje małżeńskie lansowane przez homo-lobbystów lub ataki na nie: klarownemu zdefiniowaniu i opowiedzeniu się za symboliką, istotą i pięknem małżeństwa.
Zmusza nas to do zadania sobie oraz innym pytania: po której stronie stoisz? Bo już coraz trudniej jest być tym, który "stoi pośrodku". I dobrze.