Problem w debacie na temat rodzicielskich klapsów polega na tym, że ich przeciwnicy unikają w dyskusji jak ognia - przymiotników. Dlatego dla nich każde fizyczne użycie rodzicielskiej władzy ma jedną definicję: zło. I nic dziwnego skoro w swojej ocenie nie uwzględniają przymiotników takich jak: słuszne, miłosne, grzeszne, właściwe, niesprawiedliwe, uzasadnione, okutne. Patrzą na przysłowiową (lub dosłowną) "rózgę" i mówią: "zło".
Na podobnej zasadzie pacyfista patrzy na karabin i mówi: "zło", wegetarianin patrzy na mięso i mówi: "zło", anarchista patrzy na mundur policyjny i mówi: "zło". Najpierw porzucili przymiotniki (a wraz z nimi wartości), a następnie sądzą, że są w stanie popawnie ocenić dany czyn argumentując: "ale on użył fizycznej siły i wywołał ból".
Problem w tym, że nie interesują ich pytania: Czy słusznie? Czy sprawiedliwie? Czy zgodnie z Bożą wolą? Można to przyrównać do stwierdzenia: "Skoro uważasz, że strzelanie do niemieckich żołnierzy w czasie Drugiej Wojny Światowej było czymś właściwym, to ja jestem za tym, by strzelać do ciebie".
A gdzie przymiotniki?
Na podobnej zasadzie pacyfista patrzy na karabin i mówi: "zło", wegetarianin patrzy na mięso i mówi: "zło", anarchista patrzy na mundur policyjny i mówi: "zło". Najpierw porzucili przymiotniki (a wraz z nimi wartości), a następnie sądzą, że są w stanie popawnie ocenić dany czyn argumentując: "ale on użył fizycznej siły i wywołał ból".
Problem w tym, że nie interesują ich pytania: Czy słusznie? Czy sprawiedliwie? Czy zgodnie z Bożą wolą? Można to przyrównać do stwierdzenia: "Skoro uważasz, że strzelanie do niemieckich żołnierzy w czasie Drugiej Wojny Światowej było czymś właściwym, to ja jestem za tym, by strzelać do ciebie".
A gdzie przymiotniki?