Nigdy nie pytałem moich dzieci: czy podjąłeś już decyzję, że to jednak ja jestem twoim tatą? Na podobnej zasadzie nie pytałem ich: czy podjąłeś decyzję, że powietrze istnieje? Czy zło istnieje? Czy Bóg istnieje? Czy Bóg jest dobry? Czy Jezus umarł na krzyżu za nasze grzechy? Opowiadam im o tych rzeczach, jak o faktach, a nie opcji. I w tych oczywistościach wzrastają. W taki sposób Duch Święty upodobał sobie działać w dzieciach i kształtować ich wiarę: w kontekście Słowa głoszonego im w domu i w Kościele, który jest ich duchowym domem (5 Mj 6.4-6; 2 Tm 2.15).
Ani Abraham, ani Izaak, ani Jakub nie czekali aż ich synowie "podejmą decyzję" i "zaproszą Jahwe do serca" w wieku nastoletnim, najlepiej na obozie ewangelizacyjnym w Asyrii, a przecież zbawienie odbywało się na tej samej zasadzie: z łaski przez wiarę. Jej zastosowanie w temacie prowadzenia do wiary i w wierze dzieci Bożego ludu nie polegało jednak na szukaniu przez nie dnia, okresu radykalnego nawrócenia. Nie czytamy o tym, by Bóg wymagał tego, by dziecko z wierzącej rodziny miało pamiętać taki dzień lub opowiadać o swoim doświadczeniu Lewitom, kapłanom, członkom Ludu Bożego, jako warunku uznania go za osobę wierzącą.
Nie pamiętam, by moje dzieci pamiętały dzień w swoim życiu, kiedy nie wierzyły, że jestem ich tatą, nie były pewne czy je kocham i nie były pewne, czy mnie kochają. Na podobnej zasadzie powinniśmy je uczyć o Bożej miłości i więzi z Nim. Wedle Bożej pedagogiki tak właśnie miały być prowadzone: by nie pamiętały dnia w swoim życiu, gdy odrzucały Boga, by nie pamiętały dnia, kiedy nie wierzyły, że Bóg je kocha, ochrania, prowadzi i ratuje od grzechu. Oczywiście Bóg może zbawić nasze dzieci kiedy chce i jak chce. Jednak nie mówimy tutaj o tym, co Bóg może i jak niekiedy działa. Mówimy raczej o powinnościach rodziców i Bożych nakazach względem nich na temat tego, jak ma się odbywać chrystusowe uczniostwo chrześcijańskich dzieci. Tymoteusz od niemowlęcych lat (gr. brefos) znał Pisma Święte od swojej mamy i babci (2 Tm 3.15) i prawdopodobnie jego świadectwo przypominałoby bardziej świadectwa świętych Starego Testamentu: Izaaka, Jakuba, Józefa, Samuela, Dawida niż świadectwa Szawła, pogańskiego króla Nebukadnesara lub byłych gangsterów: Nicky'ego Cruza i Piotra Stępniaka.
"Odkąd pamiętam Jezus jest mi bliski. Nie pamiętam dnia, kiedy nie ufałem Jemu i kocham Go za to, że umarł za moje grzechy". Takie słowa osób, które otrzymały błogosławieństwo wzrastania w chrześcijańskich rodzinach to piękne świadectwo Bożej i rodzicielskiej wierności obietnicom przymierza, do których należy obietnica łaski do tysiąca pokoleń względem potomstwa bogobojnego ludu (5Mj 5.9-10; Iz 59.21; Ps 102.25-29; Ps 103.17-18; Jer 32.37-40; Ez 37.24-26; Łk 1.48-50).
Jako rodzice powinniśmy więc uczyć dzieci wiary mówiąc im o Bogu jako Ojcu, Zbawicielu, Królu, Panu, którego istnienie jest oczywistością, a nie zagadką, którą mają poprawnie rozwiązać za kilka, kilkanaście lat. To dlatego Psalm 14 mówi, że niewiara jest głupotą, a nie neutralnym okresem wyczekiwania na wiarę. Również niewiara 5-latka. Jest bowiem zaprzeczaniem oczywistościom.
Musimy więc uważać, czy czasami my, dorośli tego zaprzeczania oczywistościom ich nie uczymy. Jeśli bowiem pokazujemy Boga jako "opcję", z którą nasze dzieci mogą, ale nie muszą się zgodzić, to nic dziwnego, że traktują Boga jako opcję, a nie Prawdę. Kiedy zaś są nastolatkami jako rodzice wyjaśniamy im: "Musisz się stać jak dziecko", "Musisz uwierzyć dziecięcą wiarą", "Nawróć się!". Jak to jednak możliwe, skoro, gdy byli dziećmi mówiliśmy im: "To nie jest ta wiara, o którą Bogu chodzi! Musisz dojrzeć, zrozumieć! Musisz się stać jak my."