Okres Adwentu to nie jest dobry czas dla tzw. chrześcijańskich doketystów.
Czym był doketyzm? Doketyzm to herezja w kościele, która mówiła, że Chrystus nie posiadał w pełni fizycznego ciała ludzkiego, ale ciało pozorne lub niebiańskie (eteryczne) i w związku z tym pozorne były również jego cierpienia i śmierć na krzyżu.
Doketyzm, wyznawany w różnych odmianach przez wiele ruchów gnostycko-religijnych w starożytności i średniowieczu, był jedną z prób odpowiedzi na pytanie: „jak doskonały, niematerialny, nieśmiertelny Logos Boży mógł pojawić się, żyć i umrzeć w materialnym świecie?” Odpowiedź doketystów zaprzeczała jednak podstawowym prawdom wiary: że Chrystus przyszedł w ciele, że realnie cierpiał na krzyżu, umarł i realnie zmartwychwstał.
Doketyści twierdzili, że widzialna natura, materia nie może być pośrednikiem zbawienia. Chrystus nie przyszedł w ciele.
To oczywiście ma ogromny wpływ choćby na postrzeganie Kościoła. Jeśli fizyczne ciało Chrystusa było nierealne, to prawdziwy Kościół również ma niewiele wspólnego z tym co WIDZIALNE. Nie to, co ma kształt się liczy, ale to co niewidzialne dla oka. Kościół jest więc całkowicie niewidzialny. Doketyści będą się wzdragać przed stwierdzeniem, że widzialna wspólnota jest szafarzem łaski, że widzialne sakramenty są środkami Bożej komunikacji, zapewnień i umocnienia w wierze. Niemożliwym jest, by materialny chleb i wino stanowiły dla wierzących prawdziwe umocnienie i były realnym pokarmem dla... duszy.
Doketyzm będzie zaprzeczał, że materialne środki mogą stanowić narzędzie Bożego działania. Należy je więc, albo "uduchowić", albo zminimalizować skutki ich przyjmowania.
Jesteśmy jednak istotami cielesno-duchowymi. Pismo naucza, że samo wieczne Słowo stało się ciałem, materią. Materia – ciało i krew Jezusa - stała się pośrednikiem zbawienia.