Nie chodzi o równe prawa
Niemiecki parlament przegłosował nowe prawo, które nadaje parom homoseksualnym możliwość "zawarcia małżeństwa". Pod koniec maja przez Gdańsk przeszła Parada Równości z udziałem prezydenta miasta - Pawła Adamowicza, zaś Sąd Rejonowy w Łodzi w marcu 2017 r. uznał za winnego wykroczenia pracownika prywatnej drukarni, który z powodu przekonań odmówił wydrukowania plakatów fundacji LGBT.
Wcześniej, w 2013 roku setki tysięcy mieszkańców Francji wyszło na ulice Paryża, aby wyrazić swój sprzeciw wobec decyzji francuskiego parlamentu, który usankcjonował prawo do zawierania „małżeństw” i adopcji dzieci przez homoseksualistów. Dyskusja na ten temat przetacza się również co jakiś czas również w naszym kraju. Widoczny jest tu następujący trend: siła poparcia wśród main-streamowych, „postępowych” mediów dla rewolucyjnych, obyczajowych zmian propagowanych przez środowiska gejowsko-genderowo-feministyczne oraz lewicę jest wprost proporcjonalna do wzrostu sprzeciwu wobec nich wśród polskiego społeczeństwa.
Homoseksualni propagandyści oraz lewicowi politycy,
dziennikarze i publicyści próbują przekonywać opinię publiczną, że w dyskusji
na temat związków homoseksualnych chodzi jedynie o „tolerancję” oraz
poszerzenie zakresu praw obywatelskich. W końcu dlaczego tylko
heteroseksualiści mają prawo do sankcjonowania związków i poślubiania osoby,
którą kochają? Czy nie powinno być to prawem każdego człowieka?
W całej dyskusji nie chodzi jednak o nadanie prawa do
zawarcia małżeństwa osobom, którym zostało ono rzekomo odebrane. Nie chodzi o
żadną dyskryminację, ani o poszerzenie granicy wolności. W rzeczywistości
środowiska homoseksualnych aktywistów w oczywisty sposób dążą do zmiany
definicji czasownika „poślubić”. Polska konstytucja definiując małżeństwo
jako związek mężczyzny i kobiety nie jest w większym stopniu
dyskryminująca niż definiowanie kobiety, która rodzi dziecko jako „matki”.
Nazywając mężczyznę płodzącego dziecko - „matką” (w imię równości płci) nie
tyle znosilibyśmy dyskryminujące ograniczenia wobec mężczyzn, ile
„majstrowalibyśmy” przy definicji słowa „matka”.
Zilustrujmy to na innym przykładzie. Wyobraźmy sobie, że
przez nasz kraj przetacza się debata, czy należy sprzedawać domy osobom, które
mają ciemniejszy kolor skóry niż właściciel nieruchomości. To oczywiście byłoby
absurdalne i dyskryminacyjne. Dlaczego o nabyciu nieruchomości miałby decydować
kolor skóry?! Wyobraźmy sobie jednak, że grupa potencjalnych nabywców jest
dyskryminowana nie z względu na kolor skóry, lecz ze względu na... stan
posiadania. Załóżmy, że chętnymi do nabycia posiadłości są osoby, które nie
mają wystarczającej ilości pieniędzy. Osoby te mają swojego Rzecznika
Równych Praw dla Najuboższych, do którego apelują o zagwarantowanie im
prawa do nabycia domu za cenę, którą są w stanie zapłacić. Wyobraźmy sobie, że
mają sprawnie działający oddział „pijaru”, promocji, fundraisingu i
rozpoznawalnych działaczy. Co jakiś czas organizują happeningi pod hasłem „Dom
dla każdego” i „Stop ubogo-fobicznym właścicielom domów!”. Media zaś informują,
że protestujący najzwyczajniej chcą poszerzenia kręgu potencjalnych właścicieli
domu, nie zawężając tej grupy do „bogatych” lub „tych, których na nie stać”.
Gdybyśmy zgodzili się z powyższą argumentacją, to nie tyle
poszerzylibyśmy zakres potencjalnych nabywców domów, ile zmienilibyśmy
znaczenie czasownika „sprzedać”. Jeśli zwiększamy liczbę mających prawo
do zakupu do osób, które nie mają pieniędzy, to również niszczymy w ten sposób
znaczenie czasownika „kupić”. Tym sposobem nie poszerzamy czegokolwiek!
Jeśli wydrukowalibyśmy milion złotych dla każdego Polaka, wówczas to działanie
moglibyśmy opisać na wiele sposobów, ale „poszerzenie siły nabywczej” nie
byłoby jednym z nich.
Co prawda nie rozmawiamy teraz o absurdach lewicowej
ekonomii lecz o małżeństwie, jednak kto mądry, ten zrozumie, że te same zasady
działania możemy dostrzec w wielu dziedzinach naszego życia. Przenieśmy więc
powyższe ekonomiczne postulaty do dyskusji na temat „homo-małżeństw”. W
minionych wiekach mieliśmy sytuacje, gdy odbierano pewnym grupom ludzi prawo
wstępowania w związki małżeńskie, np. niewolnikom. Zniesienie przepisów, które
zabraniały im zawieranie ślubów było właściwą rzeczą (podobnie jak zniesienie
niewolnictwa). Wiązało się to bowiem z rozpoznaniem ich niezbywalnych praw jako
ludzi. Jednak, co istotne, poszerzenie liczby osób mających prawo do małżeństwa
nastąpiło bez naruszania definicji słowa „poślubić”. Udzielano więcej
ślubów, ale nie było żadnego zamieszania z tym, co określa małżeństwo.
Podobna rzecz miała miejsce w Sądzie Najwyższym w Loving w
Virgini w 1967 roku, kiedy zniesiono przepisy zabraniające zawierania małżeństw
między ludźmi odmiennych ras. Było to oczywiście słuszne, ponieważ w ten sposób
sąd stanął w sprawiedliwej obronie właściwie pojętego prawa człowieka. To, czy
ciemnoskóry mężczyzna poślubia białą kobietę nie jest sprawą rządu i
wcześniejsze ograniczenia w tej kwestii były pogwałceniem praw człowieka.
Jednak dyskusje w tym względzie i decyzje sądu w żaden sposób nie zmieniały
definicji małżeństwa. Dostęp do instytucji małżeństwa został poszerzony,
nie zaś zredefiniowany!
Homoseksualna redefinicja małżeństwa
Pamiętając o powyższych sytuacjach i przykładach przyjrzyjmy
się roszczeniom homoseksualnych ekstremistów. Nie chodzi o to, by ich drażnić
lub dyskryminować, ale o uczciwe uchwycenie istoty ich działań. Zwróćmy uwagę,
że dyskusja na temat „homo-małżeństw” nie dotyczy czyichkolwiek praw do
zawarcia małżeństwa. Nikt bowiem nie zabrania osobom homoseksualnym poślubienia
osoby odmiennej płci. Oczywiście nie posiadają one takiego pragnienia (co w
żadnym stopniu nie czyni ich gorszymi ludźmi), ale z pewnością nie mogą mówić o
braku takiej możliwości w polskim prawie. Nie są w żadnym stopniu
dyskryminowane i nikt nie zamyka przed nimi takiej możliwości. Zasady
wstępowania w związki małżeńskie są równe dla wszystkich. Fakt, że część osób nie
może, bądź nie chce zawierać ślubu w niczym nie umniejsza słuszności
zapisów polskiej konstytucji.
Jeśli więc mamy
traktować ludzi w równy sposób, czego domagają się gejowskie
organizacje, oznacza to, że jeśli jeden mężczyzna ma prawo poślubić kobietę, to
inny mężczyzna powinien mieć prawo do tej samej rzeczy – również
poślubienia kobiety! Mamy więc różnych mężczyzn, który robią tą samą rzecz:
poślubiają kobietę. Mają równe prawa. Natomiast w dyskusji na temat hetero i
homoseksualnego małżeństwa mamy różnych mężczyzn czyniących jednak zupełnie
odmienne rzeczy: jeden bowiem poślubia kobietę, drugi zaś domaga się prawa
do poślubienia... mężczyzny! Gejowscy agitatorzy twierdzą, że są to te same
rzeczy, co jest zupełnym nonsensem! Na tym właśnie polega istota oraz problem
całej dyskusji.
To ważna obserwacja. W tym świetle wyraźnie widać, że
środowiska gejowskie w rzeczywistości nie zabiegają o prawo „gejów” do
zawierania ślubów. Takie prawo już posiadają lecz z oczywistych względów
z niego nie korzystają. Podejmują się natomiast działań odbywając podróż od
dotychczasowej definicji małżeństwa rozumianego jako miłosne przymierze
jednej kobiety z jednym mężczyzną do zupełnie innej definicji! Nie
mówimy więc o prawie do małżeństwa. Rozmawiamy raczej o zmianie definicji
czasownika „poślubić”, co jest bardzo poważną i niebezpieczną rzeczą.
Zanim więc ktokolwiek ogłosi siebie
człowiekiem „tolerancyjnym wobec różnorodności” i wyzna swoją otwartość wobec
gejowskich postulatów powinien się przez chwilę zatrzymać i zastanowić o czym
tutaj rozmawiamy. Postulaty środowisk lewicowych oraz homoseksualnych oznaczają
bowiem konieczność poważnej refleksji na temat tego, co stanowi o tym, że dany
związek możemy nazwać „małżeństwem”. Wkraczamy tutaj na obszar definicji: kiedy
małżeństwo jeszcze nim jest, a już przestaje być? Jak wiele piasku należy
wsypać do miski cukru zanim powiemy, że nie jest to już cukier? To nie jest trywialna rzecz. Pytanie bowiem
brzmi: dlaczego mielibyśmy zmieniać definicję małżeństwa jedynie w oparciu o
propozycje środowisk gejowskich? Dlaczego ojciec nie miałby prawa do poślubienia
swojego syna (co trafnie zauważył znany aktor Jeremi Irons)? Dlaczego
kierowca nie mógłby poślubić swojego BMW,
hodowca swojej ryby, a tzw. singiel samego siebie? Dlaczego nie mają oni
„prawa” używać sformułowania „poślubić” w definiowaniu relacji, w które
wstępują? Dlaczego mielibyśmy ich „dyskryminować?
Presja by nadawać przywileje
małżeńskie osobom, które nie chcą lub nie mogą ich zawrzeć nie ma wiele
wspólnego z równouprawnieniem. Jeśli mężczyzna nie chce poślubiać kobiety, a
woli budować relacje z innym mężczyzną, czatować ze znajomymi z facebooka lub
uprawiać seks z przygodnymi kobietami, to ten rodzaj relacji możemy definiować
na wiele sposobów, ale w żaden sposób nie możemy ich określać jako
„małżeństwa”? Dlaczego? Ponieważ nim nie są! W tym przypadku, aby komuś coś
nadać, coś musimy zniszczyć. Jeśli chcemy nadać prawo ubogim do „kupna”
willi, musimy zrezygnować z definicji pojęć: „sprzedaż” i „kupno”. Jeśli chcemy
nadać homoseksualistom prawo do wstępowania w związki małżeńskie między sobą,
to musimy zrezygnować z dotychczasowych definicji pojęć: „małżeństwo” i „ślub”.
Nie bądźmy naiwni: nie mówimy o
ludziach, którzy są głupcami. Nie mówimy o rzeczach dla nich nowych. Gra toczy
się o coś dużo więcej niż o „tolerancję”. Nie mówimy o tzw. równych prawach.
Stawką jest nasza przyszłość, przyszłość rodziny, Europy, kultury, w której
żyjemy. Debata dotyczy zniesienia dotychczasowej definicji małżeństwa i
uczynienie jej nieobowiązującą. Nadanie miana „małżeństwa” związkom
homoseksualnym spowoduje, że małżeństwa heteroseksualne również będą musiały
być definiowane wedle nowej definicji, która czyni ich związek
wszystkim, tylko nie małżeństwem, jak to rozumieliśmy do tej pory. To naprawdę
poważna rzecz.
Oliver Wendell Holmes powiedział, że
jeśli umysł urósł na tyle, by pomieścić nową myśl, wówczas nigdy nie powróci do
swojego oryginalnego, pierwotnego kształtu. Ta sama rzecz może być powiedziana
w odniesieniu np. do słów, które rozciągnęły swoje znaczenie nie do poznania.
Jeśli tej operacji dokona się na słowie „małżeństwo”, to bardzo trudne będzie
odbudowanie w kulturze starej definicji.
Gdzie się zatrzymamy?
Mimo powyższych, prostych obserwacji,
ludzie domagający się powyższych zmian twierdzą, że nie są radykalistami,
ekstremistami i rewolucjonistami. Zadziwiające. Twierdzą natomiast, że chcą
„jedynie” prawa do sankcjonowania więzi, która łączy dwóch ludzi na całe życie.
Natychmiast można zadać pytanie: Dwóch? Skąd wzięliśmy to niezdrowe i
purytańskie ograniczenie z ciemnych wieków? Czyż kryterium zawarcia małżeństwa
nie powinna być wola dowolnej liczby osób, które chcą je zawrzeć? Wszak
„otwarte” społeczeństwo bez limitów jest lepsze niż „zamknięte” i
ograniczające, prawda? Idźmy dalej: co masz na myśli mówiąc o więzi „na całe
życie”? Czyżbyś był faryzeuszem tworząc nie tylko limity liczbowe, ale
także limity czasowe? Co z cudzołóstwem? Też nie? To już wygląda na
ciemnogród! Dlaczego małżeństwo musi oznaczać wyłączność, jeśli chodzi o
seksualne relacje? Kto tak uważa? Kto o tym decyduje? Co z tolerancją? Czyżbyś
chciał powiedzieć, że czegoś mi nie wolno? Ty – światły i otwarty człowiek,
znoszący ograniczenia?! Niemożliwe!
Jednego możemy być pewni: że za
pierwszym wnioskodawcą obyczajowych przewrotów w kolejce ustawi się długi ciąg
petentów. Jeśli argumenty pierwszej grupy zostaną uznane, to nie ma mowy, aby
za nimi postawić tabliczkę: „więcej klientów nie obsługujemy!”. Nie bądźmy naiwni
sądząc, że pierwsi radykałowie w kolejce staną się ostatnimi konserwatystami.
Kolejni radykałowie użyją dokładnie tej samej linii argumentacji, co pierwsi.
Czy wówczas uśmiercimy „tolerancję”?
Z tej machiny roszczeń człowiek nie
może się wydostać inaczej niż tylko poprzez pokutę i nawrócenie. Nawrócenie
oznacza zaakceptowanie granicy i definicji małżeństwa opartej na Słowie Autora
Małżeństwa, który nas stworzył jako mężczyzn i kobiety. „Dlatego opuści mąż
ojca swego i matkę swoją i złączy się z żoną swoją i staną się jednym ciałem”
(Rdz 2:24). Dopełnieniem dla Adama pod względem emocjonalnym, fizycznym,
duchowym nie stał się Artur, harem kobiet lub zwierzęta. Dlatego Biblia w
jednoznaczny sposób opowiada się przeciwko homoseksualizmowi, poligamii oraz zoofilii.
Odpowiednim towarzyszem dla mężczyzny stała się kobieta. Przyczyną, dla której
nie wolno nam „majstrować” przy definicji małżeństwa jest więc porządek
stworzenia i cel, dla którego Bóg stworzył nas w różnorodny, uzupełniający i
dopełniający się sposób: jako mężczyzn i kobiety. Chrystus powiedział: „Czyż
nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył mężczyznę i kobietę? I rzekł:
Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i połączy się z żoną swoją, i będą ci
dwoje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, ale jedno. Co tedy Bóg złączył,
człowiek niechaj nie rozłącza” (Ew. Mt 19:4-6).
Prezbiteriański teolog dr Richard
Bledsoe powiedział: „Uczestniczymy
w interesującym i przerażającym eksperymencie społecznym, mającym na celu
sprawdzenie, do czego prowadzi nie tłumienie homoseksualizmu. Zapewne rezultat
nie będzie piękny i jeszcze raz przekonamy się, że Bóg wiedział, co mówi”.
Część myśli z niniejszego artykułu zaczerpnąłem z wpisów Douglasa Wilsona na jego blogu: http://dougwils.com