Robert Bly powiedział: "Jeśli nie czujesz się podziwiany przez innych mężczyzn, jesteś nieszczęśliwy". Według mnie to jest strzał w dziesiątkę. Kiedy rozmawiam z mężczyznami o ich problemach, zdaję sobie sprawę, że często cierpią, ponieważ niewiele osób umie docenić ich dobre uczynki. Mężczyźni potrzebują męskiej widowni. Jeśli nikt nie wiwatuje na cześć ich szlachetności, będą poszukiwać wiwatów gdzie indziej, obiorą inny sposób manifestowania swojej męskości, poprzez karierę, realizację samolubnych celów i podłe zachowanie. Chcemy dopingować mężczyzn, aby kroczyli dobrą drogą. (Robert Lewis).
Świat daje mężczyźnie perspektywę zostania wielkim człowiekiem. I świat mu kibicuje. Rzadko ma to miejsce w lokalnej wspólnocie Kościoła. To jest tragedia! Nie ma nic złego w tym, że wyrażamy uznanie dla mężczyzn za dobro, które czynią. Nie chodzi tutaj o wywyższanie jednostek, chodzi uczczenie tego, co co Bóg dokonuje w ludzkim życiu.
Od czasów Abrahama mężczyźni zawsze pragnęli wielkości. Czy jest w tym coś złego? Gdyby tak Kościół zamiast przeciwstawiać się aktywnie marzeniom mężczyzn, spróbował im dopomóc w ich realizacji? Co by było, dyby Kościół skupił się wychowywaniu mężczyzn z charakterem, mądrych i silnych? Co stałoby się, gdyby Kościół zobaczył korzyść w tym, że mężczyźni stają się wielcy?
David Murrow, Mężczyźni nienawidzą chodzić do kościoła, W Drodze, Poznań 2007, s.191.