Z pewnością tak. Tak długo jak „posiadanie historii
nawrócenia” jest na tyle szerokim pojęciem, że zawiera świadectwo: „od kiedy
pamiętam zawsze kochałem Jezusa i zależałem od Jego skończonego dzieła”.
Niestety, mało prawdopodobnym jest, aby ludzie, którzy mówią w ten sposób mieli
na myśli coś takiego.
Mamy dwa rodzaje wierzących. Jednych byśmy nazwali
„chrześcijanami od kołyski”, drugich zaś „chrześcijanami po przejściach”.
Ponieważ obie te grupy składają się z grzeszników, to niczym niezwykłym nie są
nieporozumienia i tarcia pomiędzy nimi. W pierwszym przypadku mamy tych, którzy
wzrastali w karności i dyscyplinie Pańskiej. Byli uczeni o Bożych prawdach od młodości.
Mogli być, niczym Jan Chrzciciel, nawróceni w łonie matki (pamiętajmy, że Jan
jeszcze przed narodzeniem, gdy był w łonie Elżbiety podskoczył z radości z
powodu bliskiej obecności Jezusa – Łk 1:41). Pamiętajmy także, że nie jest to
zaprzeczenie konieczności nawrócenia. Nawet „chrześcijanie od kołyski” byli
kiedyś dziećmi ich ojca – diabła.
Z drugiej strony mamy tych, którzy mają bardziej
dramatyczne historie nawróceń. Pamiętają czas swojej niewiary i doświadczenie
odwrócenia się o niej. Niczym niezwykłym dla takich osób jest głęboka
świadomość swojego zgubionego stanu przed nawróceniem, niekiedy życia w
rozwiązłości, pamiętanie pustki, strachu mimo stosunkowo prostego stylu życia,
które prowadzili. Te osoby są w pełni świadome tego, kiedy wyszły z ciemności
do cudownej światłości.
Biblia zawiera opisy obu rodzajów nawróceń. Nawrócenie
Pawła było raczej dramatyczne, podobnie jak łotra na krzyżu. Zarówno strażnik
więzienny, jak i etiopski eunuch byliby w stanie wskazać na konkretną godzinę w
konkretnym dniu i złożyć dziękczynienie. Kto zaś według Biblii jest
chrześcijaninem od kołyski? Praktycznie każdy wierzący Starego Testamentu. W
rzeczywistości ciężko byłoby znaleźć opis dramatycznego nawrócenia pośród synów
Abrahama. Dawid, choć był grzesznikiem od poczęcia (Ps 51:5-7) ufał Bogu odkąd
był karmiony piersią swojej matki (Ps 22:10-11). Mimo iż czytamy o wielu
wiernych, Bożych ludziach, to nie widzimy ich dramatycznych nawróceń. Wierzyli
oni bowiem w przyszłe dzieło Chrystusa i stali się przyjaciółmi Boga, nawet bez
„historii nawrócenia”.
Ci, którzy argumentują, że bez historii nawrócenia nie
jesteśmy nawróceni starają się ustrzec przed niebezpieczeństwem założenia,
które może pochodzić od tych, którzy wzrastają w chrześcijańskich domach. Czymś
łatwym jest bowiem myśleć o sobie jako o „niebiańskim dziedzicu”, kimś, komu
prawie należy się zbawienie z powodu „cnoty” jaką jest bycie dzieckiem osoby
wierzącej. Doceniam tą troskę, lecz obawiam się, że ten rodzaj języka wylewa
dziecko z wodą chrztu i paradoksalnie dodaje uczynki do naszej wiary.
Czyli pragnąc zaprzeczyć, że jesteśmy zbawieni przez
chrzest (co jest dobrą rzeczą, ponieważ temu należy zaprzeczyć), zwolennicy
„dramatycznych nawróceń” dodają do biblijnej konieczności zaufania w
zakończone, zbawcze dzieło Chrystusa następującą rzecz: pamiętanie, kiedy po
raz pierwszy zaczęliśmy coś robić.
Skutek jest taki, że kończymy z nauczaniem o
usprawiedliwieniu przez wiarę plus przez pamiętanie, kiedy się ona rozpoczęła.
Jest to osobliwa forma herezji Galacjan. Jednak, co gorsze - powoduje ona, że
także nasze wytrwanie zależne jest od naszej pamięci. Zastanawiam się, jak
wiele osób wyznających to stanowisko, pewnego dnia, w starszym wieku, straci
pamięć i tym samym swoją historię, a więc również zbawienie (jeśli ich
założenie jest prawdziwe).
Nie jesteśmy zbawieni od Bożego gniewu poprzez pamiętanie
tego, kiedy zostaliśmy zbawieni. Jesteśmy zbawieni przez pamiętanie o tym,
przez Kogo to zbawienie przychodzi, przez zaufanie w jedynie Jego dzieło, bez
dodawania do niego zarówno wiary naszych rodziców, jak i naszej pamięci o tym,
kiedy ta wiara została nam dana.
(tłumaczenie: Paweł Bartosik)