W powyższym fragmencie dzieci są wzorcowymi uczniami Jezusa. Nasz Pan daje do zrozumienia arcykapłanom, że miejsce dzieci jest wśród wielbiących Boga. Świątynia stała się "jaskinią zbójców" między innymi dlatego, że radosne, szczere uwielbienie zostało zastąpione okrzykami kupców i duchową korupcją przywódców Izraela.
Jeśli oburzamy się obecnością dzieci w Kościele, to jesteśmy jak arcykapłani z powyższego fragmentu lub uczniowie odsuwający dzieci od obecności Jezusa (Mt 19:13). W przyprowadzaniu naszych synów i córek do Kościoła nie chodzi nam o to, by dzieci jedynie wytrzymały półtorej-godzinne nabożeństwo.
Celem jest to, aby włączały się wraz z nami w uwielbienie. Czynimy dzieci
czcicielami Jezusa, a nie obserwatorami aktywności dorosłych. Bóg cieszy się ze śpiewu dzieci, ich nauki uważnego słuchania, wznoszenia rąk, Wyznania Wiary, ich modlitw, ich obecności przy Stole Pańskim... To są bardzo ważne rzeczy. Pan Jezus bardzo lubił obecność
dzieci i chętnie je przyjmował.
Dzieci w Kościele nie są jednie ilustracją prawdy, że
ewangelię należy przyjąć z dziecięcą szczerością. Nie są jedynie
obrazkami. Nie tylko przypominają nam konieczność usługiwania słabszym. Przede
wszystkim są w Kościele na przekór nieprzyjaciołom, wrogom Boga by powstrzymać
nieprzyjaciół (Ps 8:1-2), są strzałami w naszym kołczanie, nie zaś żołnierzami wroga
stacjonującymi w naszym obozie (Ps 127:3-5). Są sadzonkami w naszym ogrodzie, a nie chwastami, które w przyszłości mają się stać innymi roślinami (Ps 128). Traktujemy je jak "swoich", jak "małych uczniów Jezusa", członków Kościoła.
Dlatego chrzest niemowląt tak bardzo irytuje wszelkiej maści antyklerykałów. Jest bowiem wybieraniem dla dziecka drogi i środowiska wzrostu bez czekania na jego samodzielną deklarację. "Pozwólcie aż samo dorośnie. Po co ten chrzest? Po co ta
Komunia? Po co ten Kościół? Po co decydować za nie? Człowiek powinien sam
wybrać!" - mówią. Jednak wiemy, że nie chodzi o wybór. Chodzi o przyszłość naszych dzieci oraz ich (nie)wiarę. Chodzi o ideologię wyznawaną przez nasze dzieci, a nie
troskę o ich samodzielność. Niechrześcijanie często rozumieją to o wiele lepiej niż niektórzy wierzący. I dobrze wiedzą, że brak znaku identyfikacji z Chrystusem i członkostwa w Jego rodzinie (poprzez chrzest), nieobecność na spotkaniach z Głową Kościoła, nieobecność przy Stole Pańskim - służą kształtowaniu ich niewiary.
Jeszcze nie słyszałem, by "w imię samodzielnego wyboru" zadeklarowany ateistyczny rodzic, zwolennik prawa do "wolnego wyboru" każdego człowieka zapytał swojego syna lub córkę czy podwieźć ich autem na niedzielne nabożeństwo do chrześcijańskiego Kościoła - aby w ten zdecydowali czy chcą zostać chrześcijanami. Oczywiście takie rzeczy w przyrodzie się nie zdarzają. Chyba, że mówimy o cudzie. Ateistyczny rodzic raczej zakłada, że nie
jest to nawet opcja dla jego dzieci ponieważ celem jest wychowanie ich w niewierze, z dala
od Kościoła i Boga Biblii. Dlatego ateiści nie chrzczą swoich dzieci i nie przyprowadzają na nabożeństwo. Dobrze wiedzą, że unikanie tych rzeczy służy kształtowaniu tożsamości dziecka jako niechrześcijanina. Wobec nas więc również wołają: Wolny wybór! Wolny wybór! Prawa człowieka! Ta woda to zwykły rytuał. Nic nie daje. To jedzenie chleba to zwykły posiłek. Zjedzcie go w domu. To picie wina przez nieletnich to promocja pijaństwa! Łamiecie prawo. Niech dzieci same wybiorą gdzie chcą chodzić, co chcą jeść, do kogo chcą się modlić, komu chcą wierzyć.
Bóg jednak mówi zupełnie coś innego. Kogo posłuchamy?