Psycholożka, ministra, pedagożka, teolożka, kierowczyni, doktorka... Wszyscy zapewne znają te koślawe, feministyczne określenia. Tymczasem żeńska forma zawodów przyczynia się do tego, że zamiast natury profesji uwypukla się... płeć. Ta praktyka to akcentowanie nie samego stanowiska, ale tego, co osoba je zajmująca ma między nogami.
Jak to się więc ma do feministycznych postulatów znoszenia kategorii płci jako znaczącego czynnika np. w miejscu pracy, przy zatrudnieniu lub wyborze specjalisty?