6. Natalia Schiller: Co z aspektem społecznym niechodzenia do szkoły - z iloma rówieśnikami i
dorosłymi spotykają się Państwa dzieci i czy starają się Państwo to jakoś
kompensować?
PB: Zwykle edukację
domową prowadzą rodziny wielodzietne więc towarzystwo dzieci jest
zagwarantowane. Po drugie wątpliwości budzi twierdzenie, że szkoła
„uspołecznia” dzieci w odpowiedni sposób. Teoretycznie uczniom nie wolno
rozmawiać podczas lekcji. Dziesięciominutowe przerwy to trochę mało czasu na
zawieranie przyjaźni. Po trzecie: jak zauważył dr Marek Budajczak, mało naturalną socjalizacją jest przebywanie
kilkudziesięciu osób w tym samym wieku, w tym samym czasie, w samym
pomieszczeniu, które uczą się tych samych rzeczy w tym samym tempie.
Socjalizacja klasy szkolnej to więc dość sztuczny twór, który w naturze nie
występuje. W codziennych sytuacjach życiowych wchodzimy bowiem w interakcje z
ludźmi w różnym wieku, różnym wykształceniu, w różnych okolicznościach. I
takiej socjalizacji chcemy nasze dzieci uczyć. W naszej sytuacji widzimy jak
korzystnie pod tym względem wyglądają kontakty naszych dzieci z kolegami i
koleżankami na podwórku, uczestnictwo w chrześcijańskim skautingu Royal
Rangers, wspólne wycieczki z rodzinami przyjaciół, zajęcia teatralne,
plastyczne i muzyczne w Pałacu Młodzieży, noclegi u koleżanki lub sporty
zespołowe. Dzieci tworząc grupy spotykają się, razem się bawią, uczą i robią
wiele innych rzeczy. Jako rodzice bardziej świadomie wybieramy im, póki są
małe, miejsca socjalizacji bo oczywiście nie lekceważymy tego aspektu
wychowania. Jedną z nagród dla Zuzi jest np. nocleg u koleżanki albo koleżanki
u niej. Koleżanki z osiedla naszej córki mówią do niej: Zuzia, ale masz
fajnie, że uczysz się w domu, a znajomi rodzice pytają nas, jak to robimy, jak
radzimy sobie z organizacją życia w domu. Jedno z małżeństw na naszym osiedlu
ostatnio powiedziało nam, że też chcą spróbować. Zgłaszają się kolejne osoby i
pytają jak zacząć.
7.
Czy nie uznają Państwo za wartość szkoły pewnej polifoniczności? Niezależnie od
merytorycznego przygotowania rodziców, które może być doskonałe, w szkole uczeń
styka się z różnymi stylami nauczania, charakterami, sposobami myślenia. Uczy
się też radzenia sobie ze stresem, którego w edukacji domowej pewnie nie ma za
dużo? Czy uznają Państwo taki sposób myślenia?
Edukacja
domowa przygotowuje dzieci do funkcjonowania właśnie w tego typu polifoniczności. Kształtujemy ich kręgosłup moralny, sposób myślenia, uczymy wiedzy o
odmiennych stylach życia i myślenia aby świadomie mogły mówić o własnych
przekonaniach, drodze, którą podążają, szacunku dla bliźnich wobec zajmowanego
przez nich innego spojrzenia w pewnych sprawach. Zanim dziecko nauczy się
biegać najpierw musi nauczyć się chodzić. Jeśli chodzi o stres, to oczywiście
pytanie dotyczy tego, co go powoduje. Jest stres, który jest całkiem normalnym
i zdrowym objawem przez np. klasówką czy publicznym wystąpieniem. Istnieje
jednak stres negatywny wiążący się z obawą przed poniżeniem, odrzuceniem czy
wykluczeniem. Żaden rodzic świadomie nie dąży do zapewniania swojemu dziecku
drugiego rodzaju stresu „by umiało sobie radzić w dorosłym życiu”. Każdemu
rodzicowi zależy aby jego dziecko uczyło się w kontekście akceptacji, miłości i
szacunku. Rzadko który rodzic chce aby jego dziecko uczęszczało do szkoły,
która ma „złą opinię” aby uczyło się tam "odporności je na stres". Nie słyszałem by takie szkoły
miały więcej chętnych niż renomowane licea. Stres w naszym
kontekście pojawia się gdy nasze dzieci corocznie zdają oficjalne egzaminy w
szkole, do której są zapisane. Na ich podstawie przekazana wiedza jest
weryfikowana i sprawdzana. Stanowi on też podstawę promocji dziecka do
następnej klasy. Nie wiem na ile są to stresujące chwile dla naszych dzieci. Pewnie trochę są. Na
pewno większy stres przeżywają rodzice J W samym sposobie semestralnego lub rocznego egzaminowania staramy się
też widzieć dobre strony, np. przygotowują one do radzenia sobie ze stresem
podczas przyszłych egzaminów na studiach, które nie będą dla naszych dzieci
żadną nowością.