Na podstawie dotychczasowych dyskusji, których słuchałem lub w których brałem udział wygląda na to, że zwolennicy ustaw o związkach partnerskich chcą aby ich pogląd, że taki styl życia praktycznie nie różni się od małżeństwa i nie ma w nim nic nieetycznego, był prawnie usankcjonowany, a więc narzucony całemu społeczeństwu. Narzucony nie w ten sposób, że wszyscy teraz muszą w taki sposób ŻYĆ, ale w taki, że każdy powinien milcząco przyjąć do wiadomości, że skoro takie związki istnieją, to... należy je legitymizować. WOW! Czyli domagają się od chrześcijan milczącej zgody na prawne sankcjonowanie stylu życia, które prowadzą pary homo i heteroseksualne nie będące małżeństwem.
Tym samym ja i inni chrześcijanie mamy zrezygnować z własnych przekonań lub zamknąć je w ciasnym pudełeczku pod nazwą "prywatny pogląd na własny użytek". Szkoda, że zwolennicy związków partnerskich w taki sposób nie definiują swoich poglądów. Zwolenników tzw. "lewicowej wrażliwości" i "kultu tolerancji" proszę abyście przyjęli do wiadomości, że ktoś może mieć odmienną od Was opinię i ma prawo publicznie ją wyrażać, np. mówiąc Wam: "Nie, moi kochani. To nie przejdzie." Bo chyba jeszcze to nam wolno, prawda?