Oczywiście nie jesteśmy w stanie uciec od datowania,
dla którego centralnym
wydarzeniem na osi czasu są
narodziny Jezusa Chrystusa. Aby jednak nie podkreślać doniosłości tego wydarzenia
– niektórzy sądzą, że dwa tysiące lat temu rozpoczęła się nasza era.
Mam wrażenie, że jako chrześcijanie myślimy całkiem podobnie. Mówimy: Nasza era jest OK. I choć brzmi jak hasło reklamowe
operatora komórkowego, to jest w miarę neutralne. Po co mówić o tym co ją
zainaugurowało i wprowadzać religijną terminologię do codziennego
życia? Piszmy i mówmy "n.e", „ p.n.e.”. W końcu nie jesteśmy fanatykami.
Natomiast w ogłoszeniach kościelnych napiszmy sobie o 2013 roku po narodzeniu Chrystusa. Tutaj to nikogo nie kłuje.
Jezus (jak
zwykle) miał rację mówiąc: „Synowie tego
świata są przebieglejsi w rodzaju swoim od synów światłości.” (Łk 16:8). Synowie tego świata
wiedzą to, o czym synowie światłości zapominają: że ten, który definiuje – ten zwycięża, wpływa i kształtuje. Widać to w wielu innych dziedzinach, gdy dyskusja odbywa się na
poziomie języka.
Niejednokrotnie
my jako chrześcijanie zarówno operujemy, jak i dajemy się stłamsić definicjom
tych, którzy wypychają Boga ze świadomości ludzi i z przestrzeni publicznej.
Pomyślcie o takich pojęciach jak:
- zabijanie dzieci, które definiuje się jako usuwanie zarodków lub
pro-choice,
- niezgoda z oswajaniem i publiczną promocją homoseksualizmu, którą nazywa
się homofobią,
- związek dwóch osób tej samej płci definiowane jest jako małżeństwo homoseksualne,
- grzeszny rozwód definiuje się jako uwolnienie z toksycznego związku itp.
To słowa wytrychy
służące ideologicznym, antychrześcijańskim celom. Ci, którzy chcą
zwyciężać zastępują Boże definicje swoimi. My zaś niczym potulne
kotki poddajemy się definicjom sekularystów bo przecież nie należymy do
sympatyków ojca Tadeusza Rydzyka. My jesteśmy tym rodzajem chrześcijan, którzy są
„w dechę”, OSOM, cool, lol (mówiąc językiem lewicowego hipsterstwa). Można się
z nami dogadać. Nie upieramy się przy 2013 Roku Pańskim i przy Bożym Narodzeniu. Równie dobrze może to być "nasza era", „Święto Zimy”, "Zimowy Festiwal", to nie ma większego znaczenia.
Wielu może powie: Nie obchodzi mnie to, czy w
powszechnym użyciu mamy określenie „naszej ery” czy „po Chrystusie”. Tak samo
jak nie obchodzi mnie czy tydzień ma 7 dni czy 10. Ja po prostu kocham Jezusa. Jeśli jednak te
rzeczy nas nie obchodzą, to znaczy, że nie rozumiemy kim jest Jezus Chrystus. Jest
On nie tylko pocieszycielem naszych serc, ale i Panem historii oraz czasu.
Co więc zrobić z „naszą erą”? Krótko zapytajmy: „nasza czyli kogo”? Nie ma
czegoś takiego jak „nasza era”. Nie ma w niej nic naszego. Ani twojego, ani mojego, ani
ludzkości. Jeśli jest w niej coś wyjątkowego, co należy do nas - co to jest i kiedy ta era się rozpoczęła? Jakie
wydarzenie ją zainaugurowało? To Jezus Chrystus czyni nowymi wszystko
nowym, włączając w to okres w historii. Ta „nasza era” to era Nowego
Przymierza. Dlatego jest wyjątkowa.
Wyobraźmy sobie 20-letniego chłopaka, który pełen ekscytacji mówi do swojej dziewczyny z kwiatami w
ręku: „Wykupiłem wycieczkę do Paryża dla nas dwojga! Zarezerwowałem wspólny pokój w
hotelu i kolację przy świecach. To wszystko dla nas!”. Dziewczyna patrząc mu głęboko w oczy, ze spokojnym głosem odpowiada: „Artur! Nie ma żadnych
nas!”
Mówmy to samo: macie
wygórowane mniemanie o sobie sądząc, że historia od 2 tysięcy lat jest
"nasza". Wybaczcie, ale nie ma żadnych „nas”. Jest raczej Jezus
Chrystus, który swoimi urodzinami rozpoczął klęskę diabła. To świetny powód by
podzielić historię i czas przed
i po tym wydarzeniu. Oto więc
mamy 2013 rok panowania
Chrystusa! Ogłaszamy to w głośny i widzialny sposób w sylwestrową noc. Z naszymi dziećmi nie będziemy uprawiali "głupiego strzelania" o północy. Zrobimy to całkiem rozważnie i świadomie. Wyjaśnię im od jakiego wydarzenia datujemy historię i że świat od 2013 lat jest innym miejscem niż wcześniej.