Możemy więc
zrobić pewne połączenie: sól czyli ziemia
i światło czyli niebo. Jest to
związane z obietnicą daną Abrahamowi. Bóg powiedział mu, że jego potomstwo
będzie tak liczne jak piasek na ziemi
i jak gwiazdy na niebie. Uczniowie
Jezusa są wyniesieni do pozycji niebiańskich synów, którzy czynią świat miłym
aromatem dla Jahwe.
W Starym Testamencie Izrael
dodawał soli do każdej ofiary w świątyni. Nazywano ją “sól przymierza” (3 Mj
2.13). W metaforze Jezusa sól symbolizuje smak. Prześladowani uczniowie Jezusa
są jak sól na ofierze, aby czynić ziemię ofiarą dla Ojca.
Oznacza to, że życie bez
chrześcijan byłoby mdłe, świat byłby niestrawnym miejscem. Mamy więc nadawać
smak naszej kulturze. Pomyślcie np. o reformacji i jej wpływie na ówczesne
czasy. Całe życie uległo jej wpływowi. Rzeczą, która uchroniła XVIII-wieczną Anglię przed rewolucją równie krwawą
jak francuska było ewangeliczne przebudzenie, które wiązało się z kaznodziejską
służbą takich ludzi jak John Wesley i George Whitefield.
To jest pierwsza funkcja
soli: nadawanie smaku gdy coś jest mdłe, byle jakie, gdy życie ma smak
przegotowanej wody lub owsianki. Naszą rolą jest wnosić nowy
smak, nową jakość życia – życia z Bogiem: życia w pełni, w radości, pokoju.
Jednak na tym nie kończy się
funkcja soli. Sól na ofierze symbolizowała trwałość przymierza. W starożytnym
świecie sól była używana w celu zabezpieczającym
mięso przed zgniciem. Gubimy siłę tego obrazu ponieważ sami zazwyczaj
używamy mało soli. Jedynie szczypta przy
jakiejś okazji. Obraz soli powinien nam
jednak przypominać, że naszym powołaniem jest zachowywanie świata od zepsucia jakie
nastąpiłoby w nim gdybyśmy od niego uciekli.
Te słowa Chrystusa wymagają
od nas pewnego poglądu na świat. Mianowicie, że bez obecności Chrześcijan,
świat jest zgniły i dominuje w nim ciemność. Dlatego naszą rolą jest być solą
dla świata czyli chronić go przed duchowym gniciem. Biblia przestrzega przed
hołodowaniem przez chrześcijan wartościom świata.
1 Jn 2:15-16:
(15) Nie miłujcie
świata ani tych rzeczy, które są na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w
nim miłości Ojca. (16)
Bo wszystko, co jest na świecie, pożądliwość
ciała i pożądliwość oczu, i
pycha życia, nie jest z Ojca, ale ze świata. (17) I świat przemija wraz z pożądliwością swoją; ale kto pełni
wolę Bożą, trwa na wieki.
Oczywiście nie chodzi o świat
w sensie geograficznym, ale świat jako uosobienie wartości wrogich Bogu.
Dlatego chrześcijanin nie może upodabniać się do świata, żyć tak aby za wszelką cenę wtopić się
w niego. Swoim życiem mamy raczej doprawiać świat, a nie być jego przyjaciółmi:
4) Wiarołomni,
czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli
więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga. – Jakuba
4:4
Mamy więc niczym sól "wysypywać
się" na świat by go zmieniać. Świat moralnie gnije właśnie tam gdy
chrześcijanie jako sól ziemi
postanawiają przebywać razem w solniczce,
a nie wysypywać się na niego niczym na mięso. Narzekamy na niemoralność w świecie,
w mediach, sztuce, ale sami nie kiwamy nawet palcem by coś zmieniać, by jako
sól oddziaływać.
Oczywiście wiemy, że obecność
soli nie łączy się z przyjemnością. Posypcie np. ranę albo oczy. Jeśli
wchodzimy w miejsca, które wymagają opatrzenia, uleczenia – nasza obecność
będzie szczypać, boleć. Człowiek w stanie buntu wobec Boga jest jak otwarta
rana. Posypiesz ją solą, a będzie go bolało i będzie się opierał obecności
soli. Miejmy więc realistyczne
oczekiwania. Niechrześcijanie wcale się nie ucieszą widząc dobrych chrześcijan pośrodku siebie. Nie oczekujemy reakcji ojca z
przypowieści synu marnotrawnym, który nawróconego syna powitał: w drodze, z
otwartymi ramionami, nową szatą i wspaniałą imprezą. W świecie nic takiego nas
czeka ze strony tych, którzy żyją zgodnie z wartościami tego świata.
Nie powiedzą nam: Wspaniale, że działacie i że coś robicie dla
Boga. Bo wiecie, my tylko nie lubimy tych obłudników, którzy twierdzą, że są
chrześcijanami, a żyją tak samo albo gorzej od nas. Nie lubimy religijnej obłudy – lubimy szczerość.
Nic takiego nas nie czeka.
Usłyszysz raczej słowa: Sól do solniczki!
Księża na księżyc! Pasterze na łąki!
Ludzie z otwartymi ranami nie
lubią obecności soli. Wolą się wykrwawiać. Albo zaprzeczać, że rana jest
głęboka. Pan Jezus
powiedział, iż jesteśmy solą, a nie "stańcie" się solą. Bóg poprzez krzyż
zawstydza mądrych w oczach tego świata (1 Kor 1:27). Solą ziemi nie są królowie i
gwiazdy pop, subkulturowa młodzież jeżdżąca w latach 80 do Jarocina (jak niegdyś śpiewał zespół Proletaryat: "To my, ziemi naszej sól, z budnych dzielnic i zapadłych dziur"), ale naśladowcy Chrystusa. To oni są w oczach Boga wyjątkowymi
ludźmi. Zatem jeśli jesteś uczniem Chrystusa to jesteś solą. Pytanie: czy dobrze spełniasz swoją rolę soli? Czy jesteś
słony? Czy inni czują tą słoność czy mówią: w zasadzie nic się nie zmieniło.
Byłeś i nadal jesteś taki sam: bezsmakowy.
Cały czas jesteś owsianką.
Może za wszelką cenę
unikasz kłucia? Czy nadajesz lepszy, Boży smak tym sferom, w których służysz: w
kościele, w rodzinie, w pracy?
Angielski kaznodzieja z XIX
w. Charles Spurgeon powiedział, że mięso można posolić, ale nie da się posolić
soli. Sól, która straci smak to nie jest sól, którą można dosolić. Taka sól
jest bezużyteczna i nadaje się do podeptania, wyrzucenia. Musimy uważać by tak
nie było z nami. Jeśli z powodu naszego świadectwa kłujemy, nasza obecność w
sferze publicznej szczypie, jest nieprzyjemna dla świata – to dobrze. To
znaczy, że mamy smak. I ludzie ten smak czują. Bez tego równie dobrze moglibyśmy przestać być
chrześcijanami i się rozejść. Sól bez smaku nadaje się do śmieci.