"Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni" - Ew. Mateusza 5:4
Pan Jezus Chrystus naucza, że zanim doznamy pociechy - musimy doświadczyć ewangelicznego smutku: z powodu duchowego ubóstwa, własnych grzechów i zasmucania nimi Chrystusa. Punktem wyjścia jest przekonanie o braku własnych zasług, o własnych grzechach i szczery żal za nie. Musimy uznać własny grzech za problem, za coś co obraża Boga, zasmuca Jego i nas.
Niestety mówienie dzisiaj o grzechu jest niepopularne. Mówi się, że jest to średniowieczne pojęcie dla "ciemnogrodzian" i nikt kto ma jakiekolwiek pojęcie nt. działania prądu nie powinien sobie nim zawracać głowy. Mówienie o grzechu powoduje w ludziach poczucie winy, hamuje żywotność, aktywność, niszczy dobre mniemanie o nas samych, zrzuca nas z tronu ponieważ sugeruje, że... przed kimś odpowiadamy. To zaś jest już za dużym gwałtem na poczuciu własnej niezależności i dobrego mniemania o sobie. Głoszenie biblijnej prawdy nt. duchowego bankructwa człowieka i potrzeby nawrócenia się do Chrystusa nie jest trendy. Jeśli chodzisz do Starbucksa, używasz słów: dekonstrukcja, dyskurs i gender, jeździsz „holenderką” i nosisz trampki za 199 zł – nie możesz używać słowa "grzech". Mówmy raczej o „przełamywaniu tabu”, „niszczeniu utrwalonych kulturowo postaw”, „byciu nowoczesnym Europejczykiem”, „nietłamszeniu naturalnych pragnień” itp.
Drugie błogosławieństwo z Kazania na Górze stoi w całkowitej opozycji wobec takiego myślenia. Nasz Pan mówi: błogosławieni, którzy się smucą. I nie będziemy prawdziwie pocieszeni jeśli nie mamy w sobie tego ewangelicznego smutku.