Jakiś czas temu otrzymałem pytanie co sądzę o masowych ewangelizacjach amerykańskiego kaznodziei Billy Grahama.
Ewangelizacja
Billy Grahama i jego syna przyniosły wiele dobrych owoców w postaci
nawróceń tysięcy ludzi. Powinniśmy dziękować Bogu za służbę owych
ewangelistów.
Osobiście
nie jestem przekonany jednak do masowych ewangelizacji z powodu
stosowania w nich różnorakich technik, które mają „pomóc” Duchowi Św. w
oddziaływaniu na emocje człowieka. Oczywiście emocjonalność nie jest
niczym złym ponieważ Bóg wyposażył nas w uczucia i emocje. Należy jednak
uważać na „sztuczne” podniety naszych emocji mających cechy ukrytej
manipulacji. Tak niestety działa większość współczesnych
teleewangelistów i wędrownych kaznodziejów - delikatna muzyka w tle,
udawany płacz, podstawieni wychodzący do przodu, presja tłumu itp. Pismo
Św. nigdzie nie uczy, że zbawienie przychodzi poprzez podniesienie ręki
lub wyjście do przodu podczas masowej ewangelizacji. Tymczasem wielu
doradców duchownych podczas tego typu imprez wręcz zapewnia o pokoju z
Bogiem tych, którzy „podjęli decyzję” o wyjściu w kierunku podium i
wypowiedzeniu ”modlitwy grzesznika”.
Z
jednej strony więc powtórzyłbym ze Ap. Pawłem: „Lecz o co chodzi? Byle
tylko wszelkimi sposobami Chrystus był zwiastowany, czy obłudnie, czy
szczerze, z tego się raduję i radować będę” (Flp 1:18). Z drugiej strony
powinniśmy dążyć do głoszenia w prawdzie i w poszanowaniu wolności
człowieka ze świadomością, że każde szczere nawrócenie jest Bożym
dziełem, a nie efektem naszych wymyślnych technik, presji tłumu czy
elokwencji ewangelisty.