W "świecie tym" Chrystusowe podeptanie śmierci przez śmierć i Jego zmartwychwstanie to sprawy, których nigdy nie da się empirycznie i obiektywnie "sprawdzić". Zmartwychwstały Chrystus pokazał się Marii Magdalenie, lecz ta widząc stojącego Jezusa "nie wiedziała, że to Jezus" (Jn 20:14). Gdy Chrystus stał nad Morzem Tyberiadzkim i oczekiwał swoich uczniów, ci także "nie wiedzieli, że był to Jezus" (Jn 21:4), jak również nie poznali Go uczniowie w drodze do Emaus (Łk 24:16). W oczach "tego świata" obwieszczanie zmartwychwstania zawsze było nonsensem i do dziś nim pozostaje, nawet i sami wierzący bardziej niż zmartwychwstaniem skłonni są zajmować się nieśmiertelnością duszy i "tamtym światem". Czyż można zaprzeczyć, że jeśli nauka o zmartwychwstaniu miałaby być niczym więcej jak tylko nauką o czymś, co odnosić się miało wyłącznie do przyszłości, niewielka byłaby różnica między nią a innymi naukami o "życiu pozagrobowym" człowieka, a co za tym idzie i o moim. Śmierć dalej pozostawałaby tajemniczym przejściem w tajemniczą "przyszłość". Lecz przecież gdy zmartwychwstały Pan pokazał się na drodze do Emaus dwom swoim uczniom, odczuli oni wielką radość i "pałanie serca". I radości tej doznali wcale nie dlatego, iżby objawiona im została jakaś inna nauka, ale dlatego, że ujrzeli Pana.
Aleksander Schmemann, Za życie świata