W teologii chrześcijańskiej bardzo ważne jest rozróżnienie na Stwórcę i stworzenie. Dlaczego jest to aż tak istotna kwestia? Ponieważ kwintesencją upadku człowieka i jego rebelii względem Boga jest zaprzeczanie temu rozróżnieniu. Kiedy diabeł kusił Ewę w Ogrodzie zaoferował jej szczególną nadzieję: bycie jak Bóg.
W starożytnych tyraniach mezopotamskiego świata królowie byli uważani za posiadających boską naturę. Egipcjanie wierzyli, że ich faraon jest istotą boską, pośrednikiem między niebem, a ziemią, kimś kto jest gwarantem egipskiego dobrobytu.
Tego typu wierzenia (obecne również w nowoczesnych demokracjach) prowadzą do współczesnej idei ubóstwienia państwa, wiary w siłę politycznego porządku, który nie może być zmieniony przez "zwykłych ludzi". W skali jednostek prowadzą do przekonania o samostanowieniu każdego z osobna o tym co jest dobre, słuszne, moralne, złe, sprawiedliwe. Każdy staje się "bogiem" dla samego siebie definiując rzeczywistość wedle własnego upodobania. Po co nam Bóg i Jego Słowo skoro sami możemy (i powinniśmy) decydować o tym jak żyć, kogo unicestwić i z kim się przespać.
Tymczasem tam gdzie w społeczeństwie słabnie wiara w Boga i Jego Opatrzność, troskę, zaangażowanie tam ludzie zwracają do państwa by to ono było ich "zaopatrzycielem", opiekunem, ostoją bezpieczeństwa, dobrobytu/minimum socjalnego itp. Nic więc dziwnego, że rządzący, którzy dalecy są od respektowania Bożych zasad dotyczących państwa, gospodarki, sądownictwa zaczynają wierzyć we własną "mesjańskość" bądź też moc polityczno-gospodarczych regulacji, struktur, które sami tworzą. Skutek jest taki, że bojaźń wobec państwa stała się wygodnym substytutem zaufania Bogu. Jak trwoga to już nie do Boga lecz do... premiera, rządu, a za nie długo być może - do Brukseli.
Dla wielu obywateli oraz rządzących to państwo jest ostateczną instancją odwoławczą, najwyższym moralnym autorytetem, źródłem praw człowieka i zwierząt. Niniejsze podejście jest skutkiem zanikania bojaźni Bożej, braku respektu wobec Jego Słowa jako najwyższego autorytetu. Jednak to właśnie Bóg i Jego Słowo nadają państwu autorytet, nie autorytet ostateczny, absolutny lecz delegowany, z którego rządzący będą się rozliczali nie tyle przez wyborcami lecz przed tym, który jest źródłem wszelkiej władzy, jej kompetencji oraz odpowiedzialności.