Patrząc na wyniki wyborów oraz obserwując wydarzenia, które miały miejsce w Polsce przez ostatnie półtorej roku naszła mnie następująca refleksja: radykalne i wywrotowe slogany Palikota zawdzięczają popularność... rewolucjonistom i awanturnikom z drugiej strony - obrońcom krzyża z Krakowskiego Przedmieścia, którzy dali antybiblijne świadectwo braku posłuszeństwa i szacunku wobec władzy. To wtedy właśnie rozpoczęła się moda na głośny antyklerykalizm, hałaśliwe bojki ideologiczne i publiczne manifestacje radykalnego lewactwa.
Afera z krzyżem była paliwem dla tego środowiska, świetną pożywką oraz tubą dla interesów, haseł różnych palikotów. Wcześniej antyklerykalizm, feminizm, ateizm itp. były niszowymi pyskówkami zgorzkniałej części społeczeństwa, która karmiła swój często irracjonalny krytycyzm "Faktami i mitami" (częściej mitami) oraz obleśnym, urbanowym "Nie".
Powyższa obserwacja kolejny raz prowadzi mnie do wniosku, że tak samo jak to o co walczymy ważne jest w jaki sposób to robimy. Czy czasami wybierając nierozsądne metody i kierując się wyłącznie rozgłosem wokół danej sprawy więcej jej nie szkodzimy. To dotyczy nie tylko obrońców krzyża, którzy swoimi działaniami ośmieszyli symbol męki Pańskiej używając go w instrumentalny sposób dla politycznych celów - przez co pobudzili i uzewnętrznili antychrześcijańskie nastroje zogniskowane w wyniku wyborczym Palikota. To dotyczy każdego z nas.