Liturgia zaczyna się od realnego rozdziału Kościoła od świata. Starając się o uatrakcyjnienie chrześcijaństwa "dla ludzi z zewnątrz", dla "ludzi ulicy", często skłonni jesteśm,y ignorować konieczność tego rozdziału i zapraszamy do cerkwi samą "ulicę". Robiąc to zapominamy, że Chrystsus, który wzniósł się na niebiosa, jest "nie z tego świata". O ile do momentu śmierci i zmartywychwstania Jego obecność w świecie byłą czymś oczywistym i empirycznie namacalnym, o tyle przestała ona być czymś takim po Jego zmartwychwstaniu. Właśni Jego uczniowie nie poznawali Go wtedy, a Maria Magdalena wzięła Go za ogrodnika. U dwu uczniów, którym Chrystus pokazał sie na drodze do Emaus - "oczy były przesłonięte, aby Go nie nie poznali". Wszystko to oznacza, że po zmartwychwstaniu Chrystus nie był już "częścią" realności tego świata, i że po to, by Jego rozpoznać i wejść w radość Jego obecności, zachodziła potrzeba przejścia w inną realność, realność, w której uczniowie z Emaus rozpoznali Chrystusa, gdy "wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im" (Łk 24:30). Uwielbieniu Chrystusa nie przysługuje taka "obiektywna rzeczywistość", jak Jego poniżeniu, cierpieniom i śmierci. Ten stan uwielnienia daje się poznać tylko w obrębie Kościoła i przy "drzwiach zamkniętych", kiedy Kościół zbiera się, by spotkać swego Pana i uczestniczyć w Jego Bożym życiu. Pierwsi uczniowie rozumieli, że to wstępowanie Kościoła w "upragnioną ojczyznę" królestwa Bożego stanowi podstawowy warunek chrześcijańskiej misji w świecie. Albowiem tylko tam, w niebie, mogli uczestniczyć w nowym życiu i gdy po tej wspinaczce na wysokości wracali do tego świata, z ich obliczy biła światłość, radość i pokój niebiańskiego królestwa, gdyż w samej rzeczy stawali się jego świadkami. Tym, co światu nieśli, nie były "programy" czy "teorie". Za to gdziekolwiek się pojawili, wszędzie wschodziły kiełki "radości wielkiej" zapalała się wiara, życie przeobrażało się i to, co niemożliwe, stawało się możliwe. I gdy ich pytano: "Skąd tryska to światło? Gdzie jest źródło tej radości?" - wiedzieli, co mają na to odpowiedzieć i dokąd poprowadzić ludzi. Natomiast dziś jakże częscto przychodzi nam także i w samym Kościele napotykać na śmiertelny i rozkruszony "ten świat", a nie Chrystusa i Jego królestwo. Dzieje się tak, ponieważ znikąd nie wyruszywszy, nigdzie nie zdążamy...
Aleksander Schmemann, Za życie świata, Instytut Prasy i Wydawnictw NOVUM, Warszawa 1988, s. 22-23.