Jeśli zmagamy się z niepokojem i trwogą, które ograniczają naszą radość, aktywność - musimy nazwać problem po imieniu. Problem jest w tym, że boimy się tego czego nie powinniśmy się bać. Nie mówię teraz o normalnych psychologicznych relacjach – drżeniu kiedy właśnie opuściliśmy uderzony samochód lub zostaliśmy uderzeni w twarz przez 3 zakapturzonych bandytów.
Mówię o strachu, który paraliżuje nasze chrześcijańskie życie, relacje z innymi ludźmi. Co mam na myśli? Strach przed utratą reputacji w pracy, śmiercią w młodym wieku, strach przed małżeńskim niepowodzeniem w przyszłości i każdym innym „co jeśli”, „co z tym?”.
Wielu ludzi jest sparaliżowanych w swoich czynach myślami o tym co może nastąpić w ich życiu za pół roku, za 2 lata, za 5 lat. I zamiast spoglądać na Boga i bać się Jego to boją się sytuacji, które sobie wyobrażają. Strach powoduje paraliż, niemoc! Powoduje impotencję jeśli chodzi o nasze zaangażowanie, inicjatywę.
Ile razy myśleliśmy: nie pójdę ewangelizację bo co pomyśli o mnie ktoś kto mnie tam zobaczy? Nie powiem do jakiego kościoła chodzę bo mnie wyśmieje sąsiad, rodzina. Myślimy, że chodzi o naszą reputację, a tak naprawdę się boimy i zapieramy Jezusa! I co więcej: uważamy, że wartość naszej reputacji zależy od unikania Chrystusa.
Jeśli bardziej chcemy się podobać ludziom niż Bogu to znika nam z oczu to, co Bóg uczynił dla nas: oczyścił z grzechów, ocalił przed potępieniem, zaadoptował do Swojej rodziny. I co więcej: mimo naszych grzechów, które wciąż zdarza się nam popełniać – ON NIE WSTYDZI SIĘ NAS.
Ap. Paweł napisał w Galacjan 1:10 - A teraz, czy chcę ludzi sobie zjednać, czy Boga? Albo czy staram się przypodobać ludziom? Bo gdybym nadal ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusowym.
Bojaźń przed Bogiem uwalnia od tych wszystkich rzeczy! Bojaźń przed ludźmi zniewala! My zaś jesteśmy powołani do wolności!