(17) I stało się pewnego dnia, gdy nauczał, a siedzieli tam faryzeusze i nauczyciele zakonu, którzy przybyli ze wszystkich wiosek galilejskich i judzkich, i z Jerozolimy, a w nim była moc Pana ku uzdrawianiu, (18) że oto mężowie nieśli na łożu człowieka sparaliżowanego, i usiłowali wnieść go i położyć przed nim, (19) a nie znalazłszy drogi, którędy by go mogli wnieść z powodu tłumu, weszli na dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem do środka przed samego Jezusa. - Ew. Łukasza 5:17-19
W powyższym fragmencie czytamy o pewnych ludziach, którzy nieśli na łożu sparaliżowanego człowieka. Za wszelką cenę chcieli z nim dotrzeć przed oblicze Jezusa. Okazało się jednak, że tłum wokół Pana był tak wielki, że nie mogli się przecisnąć. Co więc zrobili? Zdjęli dach nad miejscem, gdzie był Jezus i spuścili łoże, na którym był paralityk. Dachy były wówczas płaskie. Było to miejsce odpoczynku, modlitwy (np. modlitwa Piotra w Dz. Ap. 10). Wchodziło się na nie po schodach zbudowanych na ścianie na zewnątrz domu. Dachy pokryte były belkami położonymi mniej więcej metr odległości od siebie. Między belkami kładziono gałęzie, na które dawano glinę.
Przyjaciele sparaliżowanego stanęli przed sporym wyzwaniem. Zaniesienie chorego przed oblicze Jezusa wymagało bowiem od nich niemałego wysiłku i poświęcenia. Byli jednak zdeterminowani ponieważ bardzo chcieli osiągnąć cel, dla którego przyszli.
My niekiedy, owszem pomagamy innym ludziom, ale zazwyczaj nie wtedy, gdy wymaga to od nas poświęcenia. Czujemy się dobrze pomagając, ale gdy pomoc wymaga od nas poświęcenia, uważamy się za usprawiedliwionych, by jej uniknąć.
Zwróćmy uwagę, jakiego trudu podjęli się przyjaciele sparaliżowanego, aby pomóc mu w uldze. Dobry efekt przyszedł poprzez trud i wytrwałość. To obraz prawdy, że ludzie osiągają trwały sukces nie przez łut szczęścia czy przypadek, ale dzięki ciężkiej pracy. Ci, którzy uczciwie dorobili się pieniędzy, dokonali tego nie bez kłopotów, trudów, niekiedy ryzyka. Najlepsi informatycy, lekarze nie zdobyli majętności i sukcesu bez wieloletnich studiów i pilności.
Kiedy mówimy o pieniądzach, może i jeszcze mamy w sobie tą determinację do ciężkiej pracy. Czy jednak mamy ją, jeśli chodzi o nasze postępy duchowe? Owszem, chcemy być dobrymi, dojrzałymi chrześcijanami, ale często nie wkładając w to wysiłku, lecz niejako przez „osmozę” – duchowe przeżycie, emocjonalne uniesienia, posłuchanie dobrej muzyki, wstrząsającego świadectwa nawrócenia itp. Natomiast gdy mamy przyjść na spotkanie biblijne, włożyć wysiłek w studiowanie Pisma Św., pomóc drugiemu człowiekowi, odwiedzić kogoś, zaprosić sąsiadów do siebie, okazać ofiarność – stają się to bardzo problematyczne sprawy.
Przykład przyjaciół uzdrowionego paralityka powinien nas zachęcać do determinacji w naszej duchowości: ile czasu w ciągu dnia przeznaczasz na czytanie Pisma Św., modlitwę? Czy bycie częścią Kościoła oznacza dla nas jedynie branie? Co z dawaniem? Nie mówię jedynie o kwestii ofiarności pieniędzy, lecz także o dawaniu innym siebie: swojego czasu, uzdolnień, uwagi... Wystrzegajmy się lenistwa i wymówek w naszym duchowym życiu.