Głośno ostatnio o tzw. parytetach. Mało kto jednak głośno mówi o rzeczywistej treści projektu ordynacji wyborczej przygotowanej przez Kongres Kobiet Polskich.
Wydaje się jednak, że panie feministki tak zażarcie walczące rzekomo o parytety na listach wyborczych mają jednak nieco inne zamiary. Wielu sądzi, że chodzi im o przydział "z urzędu" połowy miejsc na listach kobietom. Tymczasem w projekcie ich ordynacji możemy przeczytać:
"Liczba kobiet na liście (okręgowej) nie może być mniejsza niż liczba mężczyzn".
Oznacza to, że może być jedynie równa lub większa.
Ciekawe, prawda?
Interesujące jest także uzasadnienie owego projektu. Autorki powołują się na art. 33 Konstytucji RP mówiący o "gwarantowanych równych prawach kobiet i mężczyzn".
Powołując się jednak na niego nie mają zamiaru walczyć o parytety w kwiaciarniach, salonach masażu, solarium, wśród duchownych, w przedszkolach czy w jednopłciowych związkach. Czyżby zawód polityka był wg feministek ważniejszy od wszystkich innych i jedynie tam należy biurokratycznie wprowadzać równą ilość mężczyzn i kobiet (na listach wyborczych)?
Wkrótce na blogu nieco więcej o parytetach i feminizmie.