Polecam krótki i ciekawy felieton Mateusza Machaja nt. absurdów feministycznej ideologii skierowanej przeciwko samym kobietom:
"Często środowiska feministyczne podnoszą wrzask, że kobiety na tych samych stanowiskach zarabiają o ileś tam procent mniej niż mężczyźni. Milcząco przyjmują, iż jest to wynik jakiegoś zagadkowego męskiego spisku, wymierzonego prosto w płeć piękną. Tymczasem wystarczy jedynie szczypta zdrowego rozsądku, aby zrozumieć ekonomiczne przyczyny tego stanu rzeczy.
Przede wszystkim – czy naprawdę stanowisko jest decydujące o tym, jakie wynagrodzenie jest osiągane? Weźmy sobie na przykład górników pracujących w kopalni – czy jeśli na miejsce jednego z nich, to jest „na jego stanowisko”, zostanie zatrudniona kobieta, to będzie osiągać takie same zarobki? Oczywiście nie, a zatem to nie stanowisko jest decydujące w przypadku osiąganej płacy. Ten trywialny przykład udziela nam odpowiedzi na tę kwestię – o płacy decydują umiejętności na danym stanowisku i zdolność do efektywnego wykonywania przydzielonych zadań. Ekonomiści nazywają to „produktywnością”.
A zatem kiedy porównujemy zarobki kobiet i mężczyzn, to nie powinniśmy rozwałkowywać o jakiś stanowiskach, lecz mówić o produktywności poszczególnych pracowników i o tym, czy kobiety tak samo produktywne w określonej pracy zarabiają tyle samo co równie produktywni mężczyźni. A to już sprawia, że nasz problem nabiera radykalnie innych barw.
Załóżmy, że kobiety tak samo produktywne jak mężczyźni zarabiają o średnio 20 procent mniej.
Załóżmy teraz, drogi słuchaczu, że masz jakąś firmę, w której pracują sami mężczyźni; co byś zatem zrobił, aby zwiększyć swoje zyski? Owszem, zwolnił wszystkich mężczyzn, na ich miejsca zatrudnił same kobiety o kilkanaście procent taniej, a nadwyżkę z tego przebiegłego kroku zatrzymał dla siebie. A jednak, o dziwo, nie obserwujemy na rynku zjawiska, w wyniku którego pracodawcy rzucaliby się masowo do zatrudniania kobiet. A dlaczegóż to? Skoro są one tak samo produktywne, a zarabiają dwadzieścia procent mniej, to dlaczego przedsiębiorcy nie palą się do tego, aby je zatrudniać w większej ilości?
Widzimy, że coś musi być nie tak z oficjalną feministyczną bajeczką o dyskryminacji. Teoria feministek jest do utrzymania tylko, jeśli założymy, że przedsiębiorcy postępują bzdurnie, bo nie korzystają ze świetnej okazji do zwiększenia zysków. Tymczasem racjonalne byłoby założenie, że przedsiębiorcy jednak chcą maksymalizować zyski, więc gdyby feministki miały rację, to przerzuciliby się na zatrudnianie pań. Skoro tego nie robią, to oznacza, że chyba jednak kobiety na tych samych stanowiskach nie są tak samo produktywne jak mężczyźni.
Zaskakujące jest również to, że feministki nie chcą jakoś rozmawiać o firmach, których właścicielami są kobiety, w których kobiety też średnio zarabiają mniej niż mężczyźni. Nie chcą rozmawiać ze zrozumiałych przyczyn – ponieważ nie pasuje to do marksistowskiej tkanki feminizmu, w którym walka klas została zastąpiona walką płci.
Nie twierdzę bynajmniej, że deprecjonowanie kobiet na rynku nie ma miejsca. Wprost przeciwnie, takie zjawisko występuje, ale uważam, że jest demonizowane, a jego prawdziwe przyczyny są kompletnie niezrozumiałe i zagłuszone przez niedorzeczne feminizowanie. W interesie kobiet jest wprowadzenie jak największej swobody umów, zakładania firm i prowadzenia działalności. Nie można na przykład pomijać, gdy mówimy o zatrudnieniu pań, faktu, że kobieta może zajść w ciążę i stać się ogromnym kosztem dla pracodawcy. Feministyczne śpiewki o tym, że kodeks pracy ma dawać takiej kobiecie specjalne przywileje, prowadzą właśnie do tego, że pracodawca będzie unikał zatrudniania takiego pracownika, a przez to wykluczał z rynku pracy. Czy chcieliby państwo podpisać umowę z dostawcą chleba, że będziecie płacić mu niezależnie od tego, czy chleb upiecze? Wydaje się to kompletnie nierozsądne, a tymczasem tego mniej więcej wymaga dzisiaj prawo od przedsiębiorcy, zatrudniającego kobietę, która po jakimś czasie zaszła w ciążę. Stąd okazuje się, że projekty, mające rzekomo wspierać panie, tak naprawdę godzą w ich interesy".
Mateusz Machaj, artykuł ukazał się na portalu www.misses.pl