niedziela, 17 lutego 2008

Kontrola narodzin

Biblia jako podstawa
Zachodni świat coraz częściej wychwala bezdzietność jako cnotę. Czym bez bezdzietnych kobiet byłaby korporacyjna Ameryka, Hollywood, przemysł rozrywkowy czy rynek mody i seksu? – pytają Fiona McAllister i Lynda Clarke, autorki raportu przygotowanego dla brytyjskiego ośrodka Policy Studies Centre. Autorka książki Kobiety bezdzietne: przyczyny, korzyści, straty, Susan Lang, stwierdza jednakże: „Skoro bezdzietność to taka cnota, dlaczego co druga bezdzietna kobieta po pięćdziesiątce popada w depresję, alkoholizm i inne uzależnienia? Dlaczego w tej grupie najszybciej rośnie liczba prób samobójczych?”.
Antydziecięce nastawienie uderza nie tylko w rodziny, ale również tworzy wyrwę w przekazywaniu tradycji, wiedzy i doświadczeń. W Starym Testamencie, gdy ktoś umierał nie pozostawiając potomstwa, w niektórych przypadkach (choć nie zawsze!) był to znak Bożego przekleństwa (3 Mj 20,20-21). Nasza kultura poddaje potężnym naciskom tych, którzy chcieliby mieć więcej niż troje dzieci. Pojawia się więc pytanie: w jaki sposób jako chrześcijanie powinniśmy podejść do omawianego tematu?
Bardzo często słyszymy, że kwestia liczebności dzieci jest sprawą indywidualnego sumienia. I oczywiście tak jest. Tak jak w każdej innej kwestii, tak również w tej – każdy musi zadecydować sam za siebie. Ale jakże często zapominamy, że sumienie chrześcijanina nie działa w próżni, lecz potrzebuje danych na podstawie których powinno podejmować decyzje. Tą podstawą powinno być Boże Słowo. Ponieważ to Bóg jest Panem naszego życia, stąd nasze ciała należą do Niego. To On ma sprawować panowanie nad każdą dziedziną naszego życia. Coraz częściej jednak humanistyczne standardy przenikają do świata chrześcijańskiego. Często używamy stwierdzenia: „To jest sprawa osobista, sprawa sumienia każdego człowieka”, jako wymówki, by o danej kwestii nie rozmawiać, nie zajmować się nią.
Na samym początku warto zauważyć, że nie ma w Biblii bezpośredniego przykazania zakazującego kontrolę narodzin. Jedyny zanotowany w Biblii przypadek antykoncepcji jest jedynie pośrednio związany z omawianym tematem. W 1 Mojżeszowej 38,8-10 czytamy o Onanie, który wylewając na ziemię nasienie wzbraniał się przez wzbudzeniem potomstwa swemu bratu. Bóg ukarał go za to śmiercią. Sam tekst jednakże nie sugeruje, że jego przewinieniem było stosowanie antykoncepcji, lecz motywacje i kontekst, w jakim dopuścił się swego czynu.
Pismo Święte nie daje kazuistycznej odpowiedzi na pytanie, czy i jaka forma kontroli narodzin jest dopuszczalna (oczywiście pomijam działania aborcyjne). Biblia jednak wskazuje na ogólne i uniwersalne zasady dotyczące rodziny i potomstwa chrześcijan, które powinny być uwzględniane przez pobożne małżeństwa. Problem kontroli narodzin nie jest jedynie kwestią stosowanych metod (kalendarzyk czy pigułka), ile motywacji mężów i żon oraz świadomego uwzględniania i wcielania przez nich zasad Bożego Słowa, które nie milczy w kwestii ilości (i jakości) przychodzących na świat dzieci.
Antydziecięce nastawienie
Warto przyjrzeć się samemu pojęciu „kontrola narodzin” w kontekście szerszym aniżeli jedynie indywidualnej decyzji każdego z małżonków. Zostało ono ukute w 1914 roku przez Margaret Sanger – liderkę Ruchu Kontrolowania Narodzin i założycielkę organizacji Planowanego Rodzicielstwa (Planned Parenthood). Organizacje wspierające publicznie kontrolę narodzin są częścią hedonistycznego ruchu odrzucającego chrześcijańskie wartości i moralność. Wszelkie stowarzyszenia i fundacje promujące antykoncepcję jako sposób na „odpowiedzialny seks” mają ideowe źródła w humanizmie odrzucającym Boga jako dawcę życia. Tam, gdzie człowiek (i jego sumienie działające w oderwaniu od Bożego Słowa) staje się panem, Bóg nie może i nie powinien mieć nic do powiedzenia.
W dzisiejszym społeczeństwie nastawionym na zysk i przyjemność rodzina nie jest instytucją powszechnie szanowaną (patrz tzw. „wolne związki”, rozwody itp.) i stawianą jako priorytet w życiu współczesnych mężów i żon. Ważniejsza staje się kariera, podnoszenie standardu życia i samorealizacja. Nie dziwi więc fakt, że i kościół znajduje się pod silną presją, by z nauczyciela narodów stać się bezkrytycznym uczniem przyjmującym współczesne trendy myślenia panujące w zachodnim świecie. Pomyślmy np. jak często zdarza nam się traktować płaczące dzieci w trakcie nabożeństwa jako intruzów, którzy przeszkadzają nam w naszej (czyt. dorosłych) społeczności z Bogiem. Jak często przeraża nas myśl o rodzinie z piątką dzieci i wyrzeczeniach, które sami musielibyśmy podjąć mając taką liczbę pociech. Douglas Wilson napisał: „Kiedy słyszymy o rodzinie z siedmiorgiem dzieci, nie mamy podstaw, aby wywracać oczy do góry i robić uszczypliwe komentarze »Czyż oni nie wiedzą skąd biorą się dzieci?«. Tragiczne jest to, że często można usłyszeć takie właśnie komentarze nawet w kościele oraz z ust chrześcijan, którzy całkowicie poszli na kompromis, przyjmując światowe, wrogie nastawienie do dzieci. Zamierzają oni mieć tą określoną statystycznie ilość dzieci, która wynosi 1,7 dziecka na rodzinę, wrzucić dzieci do żłobka sześć tygodni po porodzie i nadal zajmować się robieniem kariery” (Reformowanie małżeństwa, Wrocław 2007).
Kościół poprzez swoją otwartość na wielodzietne rodziny powinien być przykładem, troszcząc się o wszystkie dzieci będące w jego wspólnocie oraz wspierając ojców i matki w ich rodzicielskim powołaniu. Nie powinien pozwolić, aby którekolwiek z dzieci było głodne lub nie miało dachu nad głową. Jednak bardziej pierwotną niż kościół instytucją stworzoną przez Boga jest rodzina i to przede wszystkim zadaniem rodziców jest dbać o dobra duchowe, psychiczne i fizyczne swoich dzieci.
Zgodnie z danymi GUS co piąta Polka nie chce powiększać rodziny. Jako główny powód takiej decyzji wymienia się złą sytuację materialną, zaabsorbowanie pracą i zagrożenie bezrobociem. W Europie, Japonii czy USA bezdzietność z wyboru przybrała rozmiary epidemii. Jakże zmieniło się nastawienie do dzieci od czasów biblijnej Racheli, która widząc, że nie urodziła Jakubowi dzieci, zazdrościła swej siostrze i rzekła do swego męża: „Spraw, abym miała dzieci, bo jeśli nie, to wypadnie mi umrzeć” (1 Mj 30,1). Z ust współczesnych kobiet coraz częściej usłyszeć można odwrotne słowa: „Jeśli będę miała więcej dzieci, to chyba umrę!”. Lub: „Jeśli oni będą chcieli więcej dzieci, to chyba powariowali!”. Wielodzietność jest coraz częściej utożsamiana w naszej kulturze z patologią. Oczywiście możliwa jest sytuacja, że duża ilość dzieci może stać się dużym przekleństwem zamiast błogosławieństwem: „Głupi syn jest zmartwieniem dla ojca i goryczą dla swojej rodzicielki” (Prz 17,25). Wystarczy wspomnieć przykład Samuela, którego synowie, Joel i Abiasz, „nie chodzili jego drogami, gonili raczej za zyskiem, brali datki i naginali prawo” (1 Sm 8,3). Posiadanie licznego potomstwa, które poszłoby drogą Joela i Abiasza, nie przyniosłoby Samuelowi więcej błogosławieństwa lecz więcej zmartwienia i nieszczęść (Prz 19,13).
Bóg zamyka i otwiera łono
Od początku stworzenia można zauważyć, że ataki szatana skierowane są na rodzinę. Szatan nienawidzi rodziny, Bóg zaś ją kocha, ponieważ jest jej stwórcą. Pytania typu: „Kiedy będziecie mieli dzieci?”, „Ile dzieci będziecie mieli?” – zakładają, że to człowiek (a nie Bóg) jest panem samego siebie i potrafi dać życie, kiedy tylko zapragnie. Według nauczania Pisma Świętego to Bóg jest tym, który daje życie, otwiera i zamyka łono.
Jakub odpowiedział Racheli: „Czy ja jestem Bogiem, który odmówił ci potomstwa?” (1 Mj 30,2). W Biblii czytamy również o tym, że to Bóg sprawił, że Rut poczęła Obeda, obcując z Boazem: „Boaz pojął Rut za żonę. A gdy z nią obcował, Pan sprawił, że poczęła i urodziła syna” (Rut 4,13). Ewa obcując z Adamem, wydała na świat Kaina „z pomocą Pana” (1 Mj 4,1). Bóg więc umożliwia bądź nie dopuszcza do poczęcia, gdyż to On jest dawcą życia (zob. 1 Mj 17,15-21; 21,1-2; 25,21; 20,17-18; 29,31; 30,17.22; 2 Mj 23,26; Ps 113,9; 107,38).
W 1 Mojżeszowej 24,60 czytamy o błogosławieństwie skierowanym do Rebeki przez jej bliskich: „Siostro nasza, rozmnóż się w niezliczone tysiące, a potomstwo twoje niech zdobędzie grody wrogów swoich”. Nie było to życzenie wrogów, lecz przyjaciół. I nie było to życzenie posiadania rodziny patologicznej, lecz błogosławionej. Również Lea miała podobne nastawienie. Wystarczy zauważyć jej wdzięczną odpowiedź na poczęcie czterech synów (1 Mj 29,32-35). Jej wdzięczne słowa po urodzeniu czwartego syna brzmiały: „Będę sławić Pana”, nie zaś „Co ja teraz zrobię?” lub „I co powiedzą ludzie?” (por. 5 Mj 7,12-13; Ps 127,3-5; 128). Widzimy, że w świetle biblijnego nauczania dzieci są błogosławieństwem od Pana.
Cel małżeństwa
Podstawowym, pierwotnym i najważniejszym celem, dla którego Bóg ustanowił małżeństwo, jest wzajemne towarzystwo męża i żony. Drugim, równie ważnym – wydawanie na świat Bożego potomstwa. Widzimy zatem, że celem małżeństwa nie jest wygodne życie i dążenie do zaspokajania egoistycznych zachcianek (mniej odpowiedzialności wobec współmałżonka, mniej dzieci, mniej obowiązków, mniej wydatków i więcej wolnego czasu). W upadłym świecie oba wymienione cele są wypaczane, a nawet omijane. Wzajemny szacunek, uległość, komunikacja w małżeństwie i pragnienie wykonania naszych odpowiedzialności jako mężów i żon ustępuje myśleniu w kategoriach przywilejów i źle pojętej „wolności”. Jeśli dwoje chrześcijan decyduje się na małżeństwo, tym samym decydują się na posiadanie i wychowywanie dzieci. Powinni więc być „otwarci” na przyjęcie kolejnych, małych członków do swej rodziny. Zazwyczaj kiedy dowiadujemy się o nowym dziecku, mówimy, zupełnie słusznie, że „Bóg nas błogosławi”. Każde dziecko jest darem od Boga. Oczywiście jak każdy dar możemy go docenić i przyjąć z wdzięcznością lub potraktować jak niechcianą konieczność.
Biblia zachęca chrześcijańskich małżonków nie tylko do wydawania na świat potomstwa, ale jednocześnie nakazuje roztaczać nad nimi właściwą opiekę. Pozostawienie czworga dzieci bez właściwej opieki i biblijnej dyscypliny jest tak samo niewłaściwe jak całkowita rezygnacja z dzieci. Pismo Święte uczy o błogosławieństwie związanym z wielością dobrze wychowanych, odważnych i pobożnych synów (i córek): „Oto dzieci są darem Pana, podarunkiem jest owoc łona. Czym strzały w ręku wojownika, tym synowie zrodzeni za młodu. Błogo mężowi, który napełnił nimi swój kołczan! Nie zawiedzie się, gdy będzie się rozprawiał z nieprzyjaciółmi w bramie” (Ps 127,3-5). Jakkolwiek za cenny dar możemy uznać każde poczęte i przychodzące na świat dziecko, to synowie, o których mówi ów Psalm, są owocem wielu lat trudu związanego z wychowaniem. Jak słusznie zauważył Wilson: „Czego potrzeba, aby mieć liczną rodzinę? Dorosłego mężczyzny i dorosłej kobiety. Czego potrzeba, aby otrzymać duże błogosławieństwo? Człowiek musi zobowiązać się do kochania, ciężkiej pracy, rozwagi, poświęcenia, czułości i zdyscyplinowania przez okres wielu lat. Niektórzy mężczyźni uważają, że reprezentują biblijny pogląd na rodzinę tylko dlatego, że są osobnikami płci męskiej, są zawzięci i nie używają prezerwatywy. Takim mężczyznom należy jednak przede wszystkim współczuć. W oczach ich synów są oni głupcami, a ich żony wkrótce doprowadzone będą do stanu goryczy. Nasz Pan mówił o głupocie ludzkiej, kiedy człowiek zabiera się za budowę wieży, nie posiadając jednocześnie zasobów, aby ukończyć to przedsięwzięcie. O ile większa wydaje się ta głupota, kiedy podjęte zadanie dotyczy rodziny. Zarozumiałość nie jest żadną cnotą, jeżeli chodzi o poczynanie dzieci. Jeżeli Pan nie zbuduje domu, ten, który go buduje, robi to daremnie (Ps. 127,1)”.
Ważne jest przy tym, aby mężowie pragnęli pomagać żonie w wychowaniu potomstwa rozumiejąc, że całodzienna opieka nad dziećmi jest wyczerpująca. Powinni pomóc znaleźć żonie chwilę wytchnienia od wyczerpującej pracy, opieki nad dziećmi, zamiast zachowywać się jak jedno z nich. Myślę, że dobrym zwyczajem jest wygospodarowanie jednego dnia w tygodniu, aby żona miała czas wyłącznie dla siebie (na rozrywkę, spotkania z przyjaciółmi, zakupy itp.). Mąż powinien również chronić żonę przed głupimi uwagami pod adresem rodziców, którzy mają lub pragną mieć „za dużo” dzieci („Kiedy w końcu zaczniecie stosować pigułki?”). Powinien wskazywać na długoterminowe błogosławieństwa wynikające z dobrego wychowania dzieci (Ps 127,5) oraz otaczać żonę duchową, emocjonalną i materialną opieką. Rola mam jest wielkim powołaniem, ponieważ to właśnie one mają największy wkład w kształtowanie osobowości, charakterów tych, którzy w przyszłości będą dominować w naszej kulturze.
Boże potomstwo
Słowa z 1 Mojżeszowej 1,28 słusznie uważane są za pierwsze przykazanie dane ludzkości: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną”. Oczywiście nie znaczy to, że małżeństwo, które z różnych przyczyn nie może mieć dzieci (niektórzy czekają na potomstwo nawet kilkanaście lat), nie jest w 100% małżeństwem, gdyż po pierwsze: Bóg ma dla każdego z nas różny plan. A po drugie: bezdzietność nie pozbawia małżeństwa najważniejszego celu, czyli wzajemnej pomocy i towarzystwa. Pismo uczy, że dzieci są błogosławieństwem. Mieć wiele pobożnych dzieci oznacza otrzymać wiele błogosławieństwa. Czasami nasza postawa wyraża (może nieświadome) przekonanie, że nie wszystkie dzieci są błogosławieństwem, lecz jedynie te zaplanowane, gdyż jesteśmy na nie przygotowani. Pozostałe zdarza nam się traktować jak niechcianą, ale przyjmowaną z pokorą konieczność. W praktyce więc pojawia się różnica między zaplanowanymi i niezaplanowanymi dziećmi. Takie rozróżnienie tworzy dwie klasy dzieci. Mimo iż później są jednakowo kochane, to jednak nie były jednakowo wyczekiwane.
Pomnażanie Bożego potomstwa jest jednym ze sposobów (często lekceważonym w kontekście nastawienia wielu protestantów na masowe ewangelizacje skierowane „na zewnątrz”) wzrostu kościoła i Bożego panowania na ziemi. Dlatego chrześcijanie powinni pragnąć dużych rodzin. Pomyślmy, czy nie cieszymy się, gdy widzimy kościoły, w których ławki są wypełnione pobożnymi dziećmi i młodzieżą? Chrześcijańskie dzieci nie tylko powinny być w przyszłości ambasadorami Królestwa Bożego w społeczeństwie, lecz są również umocnieniem i zachęceniem dla lokalnych zborów. Im więcej dzieci, tym więcej będzie szkół chrześcijańskich, chrześcijańskich książek i przenikania biblijnych wartości do kultury. Większa ilość dzieci w kościele oznacza również większy wybór przyszłych partnerów dla naszego potomstwa. Jakże często lekceważymy powyższe myślenie, uśmiechając się ironicznie z „wiarą”, że jakoś to będzie. Dlaczego po prostu nie przyznamy, że wolimy nie myśleć przyszłościowo oraz pokoleniowo? Istnieją dwie śmiercionośne rzeczy dla chrześcijańskiej społeczności, które mogą spowodować jej powolne zamieranie: brak ewangelizacyjnego nastawienia oraz brak pobożnych .
Oczywiście musimy również pamiętać, że istnieją okoliczności niesprzyjające, kiedy wydaje się, że nawet powinniśmy unikać przyjścia dziecka na świat do czasu, gdy Bóg w swej opatrzności nie da lepszych czasów np. podczas wojny, głodu, suszy czy innych klęsk żywiołowych.
Kto odziedziczy ziemię?
W Europie powolnymi krokami następuje zmierzch zachodniej cywilizacji. Eksperci z międzynarodowego Instytutu Badań Stosowanych w Wiedniu przewidują, że jeśli w ciągu najbliższych kilkunastu lat kobiety będące w stanie zajść w ciążę będą zwlekać z urodzeniem dziecka lub w ogóle z tego rezygnować, to populacja Unii Europejskiej zmniejszy się w tym stuleciu o jedną czwartą, czyli o 88 mln osób! To oznacza, że pod koniec XXI wieku Europa może się wyludnić, całkowicie zmieni się struktura demograficzna albo Stary Kontynent zostanie opanowany przez kulturę Islamu.
Niemcy, Francja, Anglia w przeciągu najbliższych 50 lat mogą stracić swoją tożsamość narodową kosztem muzułmańskich imigrantów. Bóg nie da z siebie żartować: co siejemy, to będziemy żąć. Już dziś dostrzec można pewne symptomy zmian zachodzących w krajach odrzucających biblijne spojrzenie na małżeństwo i rodzinę. Liczba protestantów w Europie stopniowo maleje m.in. z powodu lekceważącego podejścia do biblijnej refleksji nad rodziną i pokoleniowego myślenia. Wydaje się, że wielu protestantów otrzymało od Boga wolność i użyli jej w niewłaściwy sposób, który być może utnie ich własną przyszłość. Jeśli nie nastąpi cud, świat za 400 lat będzie zupełnie innym światem, a chrześcijańskich kościołów będzie tyle co w czasach Imperium Rzymskiego. Tylko czy będziemy mogli być dumni z takiego stanu rzeczy i chlubić się tym, że jest nas znów garstka i na dodatek znów prześladowana? Optymistyczne (postmilenijne) spojrzenie na triumfalny pochód Ewangelii w świecie powinno łączyć się z aktywnością i działaniem wspierającym rozwój chrześcijańskich rodzin (i to zarówno pod względem ilości, jak i jakości). Pocieszające jest to, że w wielu kościołach chrześcijanie na nowo odkrywają błogosławieństwa płynące z posiadania dużych rodzin.
Ocena motywacji, a nie samej metody
Pytanie więc nie brzmi: Czy kontrola narodzin jest zabroniona czy nie? W moim przekonaniu Biblia nie daje bezpośredniej odpowiedzi na to pytanie, stąd za błędne uważam kazuistyczne podejście Kościoła Rzymskokatolickiego uważającego „sztuczną” antykoncepcję (np. prezerwatywa) za grzeszną, zaś „naturalną” (metoda naturalnej regulacji poczęć) za dopuszczalną. Obie metody są formą antykoncepcji, mają ten sam cel (niedopuszczenie do poczęcia) i mogą być (choć nie muszą) niewłaściwe, jeśli będzie im towarzyszyć grzeszna motywacja, np. oboje dobrze zarabiamy i awansujemy zawodowo, nie możemy teraz zrezygnować z pigułki lub kalendarzyka małżeńskiego, gdyż dzieci mogą być przeszkodą w naszej karierze. Nie muszą jednak być grzeszne, jeśli decyzja o ich stosowaniu jest podjęta z modlitwą i z uwzględnieniem Bożego nauczania nt. potomstwa i celu rodziny, np. mamy już czwórkę dzieci i coraz trudniej przychodzi nam zapewnienie im opieki i wychowania, których wymaga od nas Bóg. Nie chodzi więc o metody, lecz o nastawienie chrześcijańskich małżonków do posiadania potomstwa. Drugie małżeństwo rozpoznaje, że duże rodziny są Bożym błogosławieństwem, uwzględniając jednocześnie własną odpowiedzialność za potomstwo, które już posiada. Pierwsze małżeństwo czerpie natomiast swoje niebiblijne założenia z idei pochodzących ze świata i jest nimi przesiąknięte.
Oczywiście wciąż sprawa regulacji poczęć pozostaje indywidualnym wyborem każdego małżeństwa, co nie znaczy, że nie odpowiadają oni przed Bogiem za swoje decyzje. Nie sądzę natomiast, że kościół (np. starsi, pastorzy) powinien wchodzić w decyzje małżonków w tej kwestii – o ile nie mamy do czynienia z publiczną i oczywistą bezbożnością (pornografia, zdrada małżeńska, seksualne nadużycia). Niech za podsumowanie niniejszych rozważań znów posłuży cytat z Wilsona: „Współczesna debata dotycząca kontroli narodzin ogranicza się na nieszczęście jedynie do stosowanych metod – jak gdyby ten leniwy sługa mógł się usprawiedliwić wskazując, że samo zagrzebanie pieniędzy w ziemi nie jest grzeszną czynnością. Oczywiście, że jest to prawda, ale nie o to chodzi. Biblia nigdzie nie wspomina, że stosowanie kontroli narodzin jest grzeszne. Dlatego też, niewłaściwe jest twierdzenie, że tak właśnie jest. Biblia mówi jednak wyraźnie, że dzieci są błogosławieństwem od Pana. Grzechem jest więc zaprzeczać temu i postępować tak, jak gdyby było inaczej